Przed moim oknem rośnie śliwka. Jedno z niewielu drzew,
które ocalało nienaruszone przez trąbę powietrzną, która kilka lat temu
nawiedziła nasze miasto.
Dzień był duszny, początkowo słoneczny, a potem
coraz bardziej zachmurzony. W powietrzu wisiało coś dziwnego, ale każdy myślał,
że wreszcie nadchodzi deszcz po wielu dniach nieustannego upału,
przekraczającego 35 stopni. Po męczącym
dniu pracy siedziałam jakby nigdy nic i czytałam książkę. Dopiero mąż
wyrwał mnie z lenistwa i krzycząc do słuchawki telefonu, pognał do okien z panicznym nakazem, żeby
jak najszybciej zabezpieczyć mieszkanie i trzymać się z daleka od okien. W tym
momencie połączenie zostało przerwane. W ostatniej chwili zamykałam drzwi
balkonowe mocując się z porywistym wiatrem. Płacząc z przerażenia stałam na
środku pokoju i patrzyłam, jak wiatr z łatwością łamie kilkunastometrowe topole.
Dosłownie chwilę trwało, a świat został wywrócony do góry nogami i zalany
niesamowitą ilością deszczu. Po kilkunastu minutach wszystko ucichło, a niebo
zaczęło się rozpogadzać.
Próba skontaktowania
się z bliskimi była niestety niemożliwa. Sieci telefoniczne były zbyt
przeciążone. Mąż po kilku godzinach przedzierania się przez sparaliżowane miasto,
szczęśliwie dotarł do domu. Po jakimś czasie wreszcie udało mi się skontaktować
również z rodzicami, którzy nie planowali żadnych spacerów i byłam o nich
bardziej spokojna. I zupełnie niesłusznie. Przez dłuższą chwilę mama, tak
rozpaczliwie szlochała do słuchawki, że nie mogłam się z nią porozumieć. W
końcu przekrzykując jej płacz zapytałam, czy tato też żyje. Tak, ale jest
ranny. I zaczęła opowiadać, jak wybrali się na popołudniowy spacer. W momencie,
kiedy niebo zasnuły szaro-bure chmury dochodzili do parku. Na szczęście nie
zdążyli tego zrobić. Trąba przeszła tuż przy nich! W ostatniej chwili
uchwycili się ogrodzenia jakiejś kamienicy i skuleni z przerażeniem obserwowali
koniec świata. Obok na jezdni wiatr
obracał jadące samochody, sypał piaskiem, kawałkami ziemi, gałęziami i
dachówkami. W momencie, kiedy rosnąca
opodal akacja złamała się nakrywając ich gałęziami, mama wyrwała się z
krzykiem, że nie chce tutaj umierać i pobiegła w stronę bramy, a za nią tato.
Kiedy świat się wyciszył,
ruszyli w drogę powrotną do domu. Przez park. Park, którego już nie było. Kilkusetletnie
drzewa leżały dosłownie poukręcane, z połamanymi gałęziami i korzeniami na
wierzchu. Trudno było odróżnić, gdzie kiedyś były ścieżki, stały ławki, były
fontanny. Aż po horyzont wolna przestrzeń, którą kiedyś zajmowały drzewa. Z
trudem przedostali się do domu. Z krwawiącymi głowami, łokciami, obłoceni, z piaskiem
we włosach i każdym zakamarku ubrania. Siniaki i rany się wyleczyły, ale strach
pozostał. Strach i wdzięczność. To cud ujść z życiem z czegoś takiego.
Po kilku dniach postanowiliśmy
z mężem obejrzeć park, a właściwie miejsce po nim. Czy było tak strasznie, jak
opowiadali ludzie? Było gorzej.
Doszliśmy tylko na obrzeża, bo leżące wszędzie drzewa blokowały dostęp. W
pewnym momencie niebo zasnuły czarne chmury i zaczął wiać wiatr. Wszyscy, pamiętając
ostatnie wydarzenia, zaczęli uciekać. Poczułam się, jak w koszmarnym śnie, kiedy wszyscy biegną, a ja nie mogę! Ze łzami
w oczach poprosiłam męża, żeby uciekał do samochodu, chociaż on się uratuje.
Spojrzał na mnie bez słowa. Mocniej chwycił mnie pod ramie i krok po kroku, obojętni
na biegnących wokół ludzi, dotarliśmy do auta. Przez całą drogę do domu
płakałam. Z miłości, wdzięczności i strachu. Dokładnie w tej kolejności. Teraz już
wiem, że gdyby była konieczność zaniósłby mnie na rękach, tak jak po każdym
moim upadku albo zwichnięciu.
Świat się odbudował. Park posprzątano i posadzono na nowo,
dachy połatano. Nawet mój samochód, który stracił szyby, po uderzeniu kawałków
betonu lecących z dachu, został naprawiony bardzo szybko. Wręcz wyjątkowo szybko. Bóg nad nami wszystkimi cały czas czuwał.
Postraszył, pouczył i pomógł.
Dumnych topoli już
nie ma, a mała dzielna śliwka rozrasta się coraz bardziej. Pierwsza budzi się na
wiosnę i obsypuję białym kwieciem. Jak królowa życia.
Polly , smutne wspomnienie w każdym calu.Najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło.W takim obliczu człowiek jest maleńki i bezradny .Powalone wielkie silne drzewa , a delikatna trawa nie naruszona .Dziwy oj dziwy przyrody
OdpowiedzUsuńTak, jest malutki i bezradny. Ale kiedy wszystko jest ok, to się panoszy po świecie, jakby był najmądrzejszy i największy. A przecież jesteśmy tylko pyłkiem na wietrze...
OdpowiedzUsuńKobieto, ryczę jak bóbr...
OdpowiedzUsuńpisałam to bardzo dłuuuugo, bo tak samo ryczałam, jak bóbr. zawsze ryczę, kiedy o tym myślę
UsuńNo toś mnie rozjechała na koniec dnia ;o)
OdpowiedzUsuńsorki ;) kiedy to wspominam, to aż mnie dusi. do tej pory boję się większego wiatru.
UsuńNie dziwię się zupełnie.
UsuńSą takie chwile, kiedy zadajemy sobie pytanie, czym jesteśmy wobec przyrody, świata, są takie chwile kiedy nachodzą wątpliwości, ale są takie chwile które odciskają piętno, na resztę naszego życia, trzeba nauczyć się z tym żyć, lękać się, pokonywać lęki i nie zapominać. Dobry wieczór :)
OdpowiedzUsuńWitaj :) Czasami myślę, że moje życie to jedna wielka niekończąca się lekcja. Bez ustanku wydarza się coś takiego, co każe mi się zastanawiać i wyciagać wnioski. Chociaż myslę, że zawsze się wydarzało, ale dopiero teraz dojrzałam do tego, żeby sie zagłębić w sens. Czasami jednak męczy mnie to rozwlekanie i rozkładanie na czynniki pierwsze. Myslę jednak, że bez tego miałabym ciągle żal i czuła się wyjątkowo nieszczęśliwa. A tak przecież nie jest :DDDDDDD
UsuńHa ha, uwierz, że nie tylko Twoje życie to niekończąca się lekcja. Każdy z nas bierze w tym udział codziennie, nie każda lekcja jest aż tak brzemienna w skutki. Jedni starają się jak najszybciej zapomnieć inni, jak Ty, rozkładasz na czynniki pierwsze, każdy ma swój sposób na przejście przez takowe lekcje. Grunt aby sposób był skuteczny :)
UsuńMyślę, że z takim rozwlekaniem jest mi czasami łatwiej. Utwierdzam się wtedy w przekonaniu, że nic nie dzieje się bez przyczyny i nie po to, żeby robić mi na złość. Dlatego już nie zadaję pytań w stylu dlaczego jestem taka biedulka, dlaczego życie mnie tak kopie itp. Wiem, że kopie nie tylko mnie, innych jeszcze bardziej, bo nie dość, że ich doświadcza, to nie uczy wyciągać właściwych wniosków i lekcji. Dlatego nie czuję sie pokopana, chociaż czasami sprawiam wrażenie jakbym była i to całkiem nieźlee ;DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
UsuńHeh...już któryś raz dzisiaj się poryczałam.
OdpowiedzUsuńBuziaki:*
chyba wszystkich doprowadziłam do łez, a siebie najbardziej :D
UsuńW tym nieszczesciu jest i szczescie: Twoj Maz!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Tak, to największe szczęście :) Pozdrawiam
Usuńwieczorową porą , ze stertą pierogów przybyłam w celu wymuszenia uśmiechu
OdpowiedzUsuńmacham sennie ,Docent się wydziera oglądając mecz a ja zabłysnęłam .popatrzyłam na zegar i paszczowo stwierdziłam że chłopaki nastrzelali goli jak nigdy - Małżon tylko dziwnie na mnie popatrzył
mecz, jaki mecz? ;D pierogi mniaaaam, daj trochę. lubię jeść, ale nie daję rady lepić moimi kośtrobatymi łapkami, a na Wigilię uszka lepiliśmy ostatnio z menżulem :) caaaały dzień, ale fajnie się bawiliśmy. Dobranocka. Pa
Usuń