czwartek, 31 października 2013

Widok z okna

Mój widok za oknem to jak wielowarstwowy pejzaż. Najpierw rosła pod nim śliwka i każdej wiosny cieszyła oczy wielką koroną białych kwiatów.




Zachwycaliśmy się nią jednak tylko wtedy. Jej obecność robiła się coraz bardziej uciążliwa. Gęste gałęzie zabierały światło i obsypywały chodnik i trawnik całymi stadami dojrzałych owoców. Słodka woń zgnilizny przyciągała chmary owadów i uniemożliwiała otwieranie okien. Kilka dni temu sprawna ekipa obcięła jej rozłożyste ramiona. Kiedy piłam poranną kawę pozostał już tylko pień.




 Jeszcze kilka godzin, wypitych kaw i wypalonych papierosów minęło zanim robotnik usunął jej resztki. Tak mocno i głęboko trzymała się życia.





Wreszcie został po niej ogromny dół i wspomnienia. Za chwilę na jej miejscu zasieją trawkę i posadzą mniej uciążliwe rośliny. Jak widać nic nie jest niezastąpione.




Śliwka zniknęła, ale odsłoniła kolejną, bardzo interesującą warstwę.




Bez żadnych ograniczeń mogłam podziwiać kolorowe drzewa. Te żółte czupryny miały w sobie tyle światła, że nawet w ponury dzień miałam wrażenie, jakby za oknem i  tak świeciło słońce.


Czasami nam się wydaje, że to co mamy tuż przy samym nosie jest najbardziej wartościowe i urodziwe. Z przyzwyczajenia tkwimy w jednym miejscu i powoli przestaje nam przeszkadzać, że to coś lub ktoś z czasem traci wartość, a staje się bardziej uciążliwe niż przydatne i wartościowe. Warto zajrzeć za horyzont i odkryć coś nowego.




Świetliste liście już opadły i odsłoniły widok na ruchliwą ulicę i bramę cmentarza. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie, że można tak zwyczajnie mieszkać tuż przy cmentarzu. O ludziach, którzy są na to skazani, myślałam że są wiecznie wystraszeni nocnymi wizytami upiorów. Teraz już wiem, że jest to miejsce takie, jak każde inne. Nie nawiedzają mnie żadne duchy, tylko refleksje nad przemijaniem. Trudno nie zatrzymać choć na chwilę myśli, kiedy patrzy się w tamtą stronę.

Większy niepokój budzi we mnie hałas od ulicy. Jest to droga, którą często podążają karetki pogotowia ratunkowego z i do pobliskiego szpitala. Ich piskliwe nawoływanie o ratunek budzi mój niepokój. Wtedy odtwarzam w głowie mapę moich bliskich i oddycham z ulgą, kiedy stwierdzam, że wszyscy powinni być bezpieczni. Myślę też o ludziach, którzy podążają karetką. O tym, co im dolega, czy to choroba, czy wypadek i mam przed oczami obraz przerażonej rodziny.

Jutro wczesnym rankiem zbudzą mnie tłumy dzwoniące zniczami, policyjne gwizdki pilnujące bezpieczeństwa pieszych i zmotoryzowanych i klaksony nerwowych aut, które będą próbowały zająć każdy centymetr wolnej powierzchni, jak najbliżej cmentarza.

Mam nadzieję, że wśród dusznej woni chryzantem, barwnego przepychu zniczy, zapalimy światełko nie tylko na grobie, ale i we własnym sercu.

wtorek, 29 października 2013

O jesiennej czerwieni

Jesień najbardziej mnie fascynuje swoją barwą. Jest to jedyna pora roku, która prezentuje się tak okazale i w takiej ilości kolorów. Od żółtego, poprzez złoty i pomarańczowy, do miedzianego i czerwonego.



Kamienne ogrodzenie kościoła oplecione czerwoną winoroślą i wiecznie zielonym bluszczem.









Najpiękniejszy jest chyba sumak, którego nazwa bardziej kojarzy mi się z żarłoczną rybą albo zwierzęciem. Wygląda dosyć drapieżnie odziany w barwny pióropusz



różowo-pomarańczowymi palcami chwytając resztki jesieni.







 Jak każde drzewo zapada w sen zimowy, ale z jakim przytupem :)






 Klony i dęby nie puszą się tak, jak sumaki. Usypiają bardziej dostojnie i z klasą, odziane w królewską purpurę.






poniedziałek, 28 października 2013

Pourodzinowo

Co prawda moje urodziny były tydzień temu, ale impreza z tej okazji odbyła się wczoraj. Zawsze łączymy ją z urodzinami mojego taty i imieninami męża. Mama jak zwykle zrobiła wielki tort ze świeczkami, które sugerują ile łącznie kończymy lat. W tym roku było już 104 :)








Tato bardzo ucieszył się z prezentu i już nie może się doczekać kolejnej wyprawy, żeby go przetestować. Parująca kawka w chłodny dzień, w samym środku lasu.....






Termos dotarł w trochę sfatygowanym pudełku i musiałam mu wymyślić nowe opakowanie.





I tak przy pomocy szarego papieru, kolorowych liści i sznurka otrzymał jesienną szatę.




Pewnie wystarczyło wrzucić go do torebki, ale bardzo lubię pakować prezenty w sposób niestandardowy.






Problem był ze zrobieniem otworu w kartoniku, z którego miała powstać ozdobna metka. Po sklejeniu dwóch warstw był za gruby dla dziurkacza. I w tym momencie do akcji wkroczył mąż z wiertarką.





Mnie natomiast najbardziej ucieszyła laurka od dziewięcioletniej siostrzenicy.



Na okładce występuję jako "hiwoman" i latam w niebieskiej pelerynie :)






 W środku już trochę mniej walecznie, ale za to w otoczeniu kwiatków własnej produkcji. Jak widać mimo różnicy wzrostu wcale nie muszę się schylać po prezent. Wystarczyło namalować pagórek :)

Mała ma starszą o 9 lat siostrę, w którą jest wpatrzona jak w obrazek. To dla niej wzór wszelkich cnót. Starsza bardzo się cieszyła, że w końcu będzie miała rodzeństwo. Pamiętam, jak skakała dookoła swojej ciężarnej mamy i śpiewała do jej brzucha piosenki, opowiadała zabawne historyjki i wierszyki, żeby siostrzyczka się nie nudziła. Teraz, kiedy jest już prawie dorosła i ma swoje poważne sprawy mniej zwraca uwagę na siostrę. Najbardziej się denerwuje, kiedy Młodsza bez pytania wkracza do jej pokoju i bada zawartość szuflad i szafek, w poszukiwaniu skarbów, a przede wszystkim kosmetyków albo zwyczajnie siedzi godzinami i się na nią gapi w milczeniu.. Kończy się to zazwyczaj jej płaczem i wystawieniem za drzwi. Wczoraj swoją opowieść o zmaganiach z siostrą i tęsknocie za nią zakończyła stwierdzeniem, że Starsza ją po prostu wykorzystała, bo najpierw chciała mieć rodzeństwo, żeby nie czuć samotności, a teraz się od niej opędza. Nie wiedzieliśmy kogo żałować bardziej. Starszej napastowanej przez Młodszą, czy Młodszej wykorzystanej uczuciowo przez Starszą :)


czwartek, 24 października 2013

w porannej ciszy....








w dziewiczej ciszy
drżącego poranka
w bezszelestnym spokoju traw

zaplata grube warkocze mgieł
i szepcze złote zaklęcia 
w koronach drzew
                                                                                                                                                                                                                                        Pollyanna






















poniedziałek, 21 października 2013

Starość nie radość, a może jednak.

Kolejne urodziny i chwila na refleksje. Może nie aż tak duże, bo nie lubię podsumowań, ani noworocznych, ani urodzinowych. Co było to było, a co będzie to będzie. Staram się żyć chwilą obecną, ale i nie zapominam o marzeniach na przyszłość. Czasami też dopadają mnie lęki. Co będzie ze mną na starość? Czy uda mi się zachować pogodę ducha i radość z życia, czy będę zgorzkniała i rozczarowana? Największą obawą jest to, czy będę na tyle zniedołężniała, że przymusowo skazana na opiekę innych. Pewnie dla każdego jest ważne by do końca życia zachować sprawność i niezależność. Najważniejsze jednak jest to, by w tym zniedołężnieniu nie być samemu. Wolałabym zawsze mieszkać we własnym domku, bo placówki publiczne jakoś mnie przerażają. Może za dużo naoglądałam się strasznych filmów, o tym jak traktuje się starszych ludzi w takich miejscach. Czasami gorzej, jak dzieci, odbierając im godność i radość ostatnich dni. Mam nadzieję, że to się zmienia na lepsze i tzw. dom starców może być prawdziwym domem, a nie przechowalnią zużytego sprzętu. Z drugiej strony życie w grupie jest łatwiejsze.

I tu przypomniała mi się jedna z letnich wędrówek, kiedy zwiedzałam teren ośrodka pomocy społecznej w Brenniku (woj.dolnośląskie, powiat legnicki).



Mieści się on w budynku byłego pałacu, który powstał na przełomie XVIII i XX wieku.




Zachwycający jest zabytkowy park, który obejmuje powierzchnię 20-tu hektarów. Jego atrakcje stanowią dwa stawy, liczne strumyki, aleja lipowa i dębowa. Fantastyczny teren do spacerów i kontemplacji. Z dala od szumu i zgiełku miasta.




Mnie oczywiście zauroczyła architektura. Idealnie odremontowane budynki folwarczne, które stanowią teraz zabudowania gospodarcze i siedzibę dyrekcji placówki.








Na murze jednego z nich zachowała się tablica pamiątkowa, ku czci pierwszych właścicieli pałacu, rodziny von Zedlitz.








Mury pałacu głównego z doskonale zachowanymi zdobieniami.




Wizerunek św. Jerzego walczącego ze smokiem.





Chciałabym mieć taką siłę do walki z życiowymi smokami, jak św. Jerzy. Czasami jednak czuję się jak lew na cyrkowej arenie, który musi skakać przez płonącą obręcz. Futerko lekko przysmalone, bo nie zawsze trafiam w środek. A może bardziej posiwiałe od strachu, że rozbieg jakby coraz dłuższy, a łapy nie mają już takiej siły i sprężystości, żeby mocno odbić się od ziemi. Wolałabym już nie musieć skakać, tylko leżeć na trawie z niedbale rozrzuconą grzywą i podziwiać chmury.