wtorek, 26 lutego 2019

Moja nadzieja.

Od zawsze zadawałam sobie pytanie, czy moja choroba faktycznie jest nieuleczalna. I od zawsze szukałam sposobu, żeby ją wyeliminować lub przynajmniej zatrzymać w miejscu. Zastanawiałam się, jak funkcjonuje mój organizm, jak go odżywiać, a szczególnie moje mięśnie. Wreszcie udało mi się znaleźć przynajmniej częściowe odpowiedzi i to oczywiście nie w medycynie konwencjonalnej.  Szkoda tylko, że zajęło mi to tyle lat, ale zawsze lepiej późno, niż wcale :D  Żałuję, że lekarze nie są tak dociekliwi i kierują się jedynie procedurami i są jak najbardziej dalecy od szukania metod leczenia w naturze. Może gdybym na swojej drodze w odpowiednim momencie znalazła kogoś bardziej zaangażowanego nie wylądowałabym na wózku....Może, może.....Wiem jednak, że powrót do poprzedniej formy może zająć mi dużo czasu i zastanawiam się, czy mi się to uda. Najważniejsze jest jednak to, że udało mi się zatrzymać rozwój choroby i codzienność staje się powolutku łatwiejsza. Wreszcie!!!! A to w moim przypadku jest MEGA osiągnięcie. Cieszę się, że coraz głośniej mówi się o skuteczności naturoterapii i mam nadzieję, że i medycyna konwencjonalna zacznie ją bardziej cenić, zamiast fascynować się tabletkami i operacjami, a w trudniejszych przypadkach rozkładać ręce. W końcu świat został stworzony tak, by natura służyła człowiekowi i dawała rozwiązania. Na dzień dzisiejszy mnie pomaga natura zamknięta w słoiczkach Flavon. A dlaczego tak fajnie odżywia i wzmacnia cały mój organizm? Zapraszam do lektury..................






środa, 20 lutego 2019

Przesilenia nie będzie.

W tym roku wyjątkowo nie odczuwam przesilenia wiosennego. Zazwyczaj od lutego snułam się, jak rozleniwiony kocur i ziewałam cały dzień. Wreszcie nie! I mam nadzieje, że tak juz zostanie na zawsze albo przynajmniej do późnej starości :D Wiecie, jakie to cudowne uczucie, kiedy wreszcie nie bolą mięśnie, nogi nie są jak z waty, ręce nie omdlewają i nie ruszam się jakbym chodziła w wannie wypełnionej kisielem. Ach!!! Cudowne! Ale o tym opowiem, kiedy indziej. Na razie ciągnie mnie na spacery w moje ulubione miejsca. Tym bardziej, ze wiosna zaczyna wychodzić coraz odważniej. 





 Bazie oczywiście musiały pójść ze mną do domu.




Oczywiście nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie czas na obsadzanie balkonu. Na razie muszę się zadowolić narcyzami. 



Coraz częściej eksperymentuję kulinarnie. Staram się zmienić dietę na jak najbardziej zdrową i nieprzetworzoną z dużą ilością warzyw i zup. Na pierwszy ogień poszła cebulowa, ale już wiem, że nie jestem jej fanką. Jakoś nie przypadła mi do gustu majtająca się cebula i zbyt duża różnorodność smaków i aromatów. Zresztą, jak dla mnie zbyt słodka.








Natomiast czosnkowa to prawdziwy rarytas. Mąż sobie ją wymarzył, kiedy go łapało przeziębienie. Zrobiłam, a i owszem, ale wcale nie jako lekarstwo. Niestety w ugotowanym czosnku niewiele jest witamin, minerałów, a flawonoidów zero. Najważniejsze jednak, że była smaczna, jak na zupę krem, bo my jednak wolimy, kiedy w zupie "coś" pływa :)





Nawet wbrew pozorom Walentynki były prawie fit. Bardzo nas to zaskoczyło, szczególnie męża, który lubi czasami połasuchować. Jego deser zawierał górę niesłodkiej bitej śmietany, ale za to polewa i kawowe lody zrekompensowały mu brak cukru :) Ja natomiast skromniej. Panna cotta z musem z mango, gdzie nawet mango nie było słodkie.






Zresztą wystarczyło mi główne danie, a mianowicie kaczka po wietnamsku w sosie słodko-kwaśnym, gdzie w całym daniu czułam jedynie cukier. Może jestem już przewrażliwiona? Ale to dobrze, przynajmniej nie ciągnie mnie do słodyczy. Rozmiarze 36 uważaj, nadciągam!!! :DDDDD

Największe przesilenie i to nie wiosenne przeżywa moja poduszka przeciwodleżynowa do wózka. Niestety czas zrobił swoje i zaczęła pękać. Klejenie na niewiele się zda, bo łatki to chwilowe rozwiązanie. Dlatego znowu czeka mnie odrobina załatwiania i niemały wydatek. Dlatego coraz intensywniej znowu myślę o tym, żeby nie musieć jeździć na wózku. Myślę i myślę i myślę, ale nie tylko. Robię też inne rzeczy w tym kierunku, ale o tym następnym razem.