Nad miasteczkiem góruje kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Maternusa. Ta okazała świątynia powstała w latach 1727-1730 na miejscu drewnianego kościoła z 1278 roku.
Kościół był zamknięty, dlatego tylko przez kraty mogliśmy podziwiać jego bogate wnętrze.
Okazały ołtarz główny, który tworzy płaskorzeźba przedstawiająca scenę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oraz figury licznych świętych.
Najokazalsze freski pokrywają sklepienie nawy głównej.
Równie zdobne ołtarze boczne i przepiękna kazalnica, na baldachimie której znajduje się rzeźba przedstawiająca umieszczonego na globusie pelikana karmiącego pisklę własną krwią.
Klamka drzwi głównych w kształcie ryby.
Za prezbiterium znajduje się przejście do zakrystii i na krużganki, które stanowią część byłego klasztoru sióstr Benetyktynek, który ma również gotycki charakter.
Kiedy podjechaliśmy pod budynek z otwartych okien słychać było głośną muzykę i krzyki rozbawionej młodzieży. Dopiero napis nad drzwiami wyjaśnił wszystko. Obecnie mieści się tu Internat Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych.
We wnętrzu na szczęście panowała cisza i otaczał nas chłód grubych murów.
To zdjęcie nie zostało wykonana dla wiaderka z mopem, ale żeby pokazać drzwi, które musiały być naprawdę wyjątkowo piękne bez kilku warstw farby olejnej.
Chcieliśmy zajrzeć do kuchni, bo burczenie w brzuchu zbyt głośno odbijało się echem od ścian ogromnych korytarzy.
Niby klasztor, a zza rogu zagląda jakaś diablica :)
Na ścianach korytarza mnóstwo okienek z kolorowymi witrażami.
Charakterystyczne dla epoki sklepienia krzyżowo-żebrowe. Okna wychodzą na wirydarz z parterowymi krużgankami, który okala budynek klasztoru.
W jednej z sal znajduje się wystawa habitów i szat liturgicznych.
Prawdę mówiąc to byłam zaskoczona taką różnorodnością szat zakonnych. Nazwy niektórych zakonów usłyszałam pierwszy raz.
Z klasztoru, w którym panował okropny przeciąg pojechaliśmy do centrum.Tam natomiast czas jakby się zatrzymał. Rynek otaczają urocze kamieniczki, które powstały w XV-XIX wieku i dawniej stanowiły skupisko handlarzy. Lubomierz bowiem był kiedyś osadą targową, gdyż leżał na szlaku łączącym ziemie czeskie ze Śląskiem. Czasy świetności ma jednak już za sobą. Teraz to małe, senne miasteczko, które ożywa chyba tylko podczas festiwalu filmów komediowych.
Apteka, do której zabłądził Pawlak.
Nierówny bruk pokrywający rynek pamięta bardzo zamierzchłe czasy. Miło było jednak posiedzieć w centrum, wdychając atmosferę miasteczka. Spokój i błoga cisza. Brakowało nam jednak jakiejś fajnej kawiarni, gdzie można zjeść lody z prawdziwego zdarzenia i siedząc wygodnie podziwiać zabytkowy ryneczek.
Ratusz w obecnym stanie pochodzi z połowy XIX wieku. Zajął on miejsce drewnianej budowli wzniesionej na przełomie XIII i XIV wieku. Budynek ulegał zniszczeniu kilkukrotnie w wyniku pożarów i działań wojennych. Za każdym razem odbudowywany w nowym stylu, aż w latach 1837-1839 nadano mu ostateczny kształt.
Tuż przy ratuszu znajduje się kolumna morowa, która powstała w latach 1730 - 1736 z fundacji opatki Marty Tanner dla upamiętnienia ofiar zarazy z 1613 r, która pochłonęła 898 ofiar. Kamienne ogrodzenie flankują cztery figury świętych, m.in. św. Jana Chrzciciela i św. Rocha.
W bocznych uliczkach równie zabytkowe kamieniczki. Nie są jednak tak zadbane, jak te w centrum. Ta droga prowadzi do Muzeum Kargula i Pawlaka.
W muzeum zbiór zabytkowych przedmiotów, ale nie tak licznych jak w Muzeum Wysiedleńców w Pławnej. Znajdują się tam przede wszystkim rekwizyty wykorzystane podczas kręcenia filmu.
Kolumna św. Maternusa, patrona kościoła.
A to już figura św. Jana Nepomucena.
Jeszcze tylko trzecie śniadanie i ruszamy w dalszą drogę.
Opowieść o wielkiej wodzie w następnym odcinku. Nie przegapcie i rezerwujcie miejsca w pierwszym rzędzie :)))