czwartek, 14 września 2017

Końca nie widać...

Końca remontu faktycznie nie widać, ale jakoś specjalnie go nie wypatruję. Staram się nie poddawać poganianiu innych i delektować każdą chwilą. Tym bardziej, że najgorsze już za nami, czyli mega budowlane przeróbki, to jest kucie, rozwalanie, demolowanie i budowanie na nowo. Jeżeli kiedyś myślałam, że remont to łatwizna i polega na pomalowaniu ścian, położeniu płytek i paneli, to byłam w ogrooooomnym błędzie. Najważniejsze jednak już mamy, czyli kuchnia, łazienka no i oczywiście balkon, a resztę powoli robimy. Mój mąż zdobywa nowe umiejętności jako budowlaniec, a ja jako asystentka, sprzątaczka i kura domowa w nowym wydaniu. Mimo, że jeszcze dużo pracy przed nami, żeby dopracować nasze, tak długo wyczekiwane gniazdko, to mamy wiele powodów do radości.
Chociażby łazienka......


Wreszcie bez wanny. Kosztowała nas wiele pracy, bo musieliśmy skuć całą posadzkę i przerobić kanalizację, żeby zrobić płaski brodzik. Na szczęście gruzowisko poszło w zapomnienie, a efekt jest po prostu super. Jeszcze musimy zamontować poręcze i gotowe.

Kolejną super sprawą jest nasz wielki balkon. Jeszcze nie mieszkaliśmy, a ja już go obsadziłam kwiatami. Nie wyobrażałam sobie lata na balkonie bez roślin.





To nasz kącik, w którym spędzamy większość wolnego czasu. Tym bardziej, że kanapy w salonie jeszcze brak :)


Pelargonie, po krótkiej przerwie, znowu zaczynają kwitnąć i mam nadzieje, że będą nas cieszyć do później jesieni.


Pierwszy raz posadziłam małe goździki i już wiem, że za rok będzie ich znacznie więcej. Kwitną bez przerwy, a przede wszystkim cudownie pachną.



Wreszcie parapety!




I oczywiście storczyki. Zawsze marzyłam , że będę je hodować. Na razie mają jeszcze sklepowe kwiatki. Najbardziej dumna będę, kiedy u mnie zakwitną nowe. Dlatego codziennie je obserwuję i do nich mówię. Z tego gadania wypuściły kilka korzonków i listków, ale jakieś zawiązki kwiatowe też się pojawiają. W planach mam jeszcze paprotki, hebe, które muszę ściągnąć na zimę z tarasu, amarylis, zioła.....Chyba mam za mało okien i za dużego kwiatowego fioła ;D





Po wielu latach nieposiadania piekarnika, wreszcie mogę rozwijać umiejętności kulinarne. Ciasto drożdżowe, które wydawało mi się być strasznym wyzwaniem, zostało błyskawicznie oswojone. Był już chlebek, maślane bułeczki, pizza (wreszcie taka, o jakiej zawsze marzyłam, na grubym cieście i z mega ilością dodatków), ciasto ze śliwkami, muffiny w różnych odmianach, mini serniczki, o zapiekankach wszelkiej maści nie wspomnę. Następnym razem zrobię zdjęcia moich wyczynów piekarniczych (wreszcie odkopałam aparat).

Nie wiem, czy kolejna fajna rzecz przebije te poprzednie, ale.....Mam windę! Wreszcie lubię wychodzić z domu, a właściwie wyjeżdżać. Już nie szukam wymówek, kiedy mąż proponuje spacer. Nie muszę pokonywać schodów, a on nie musi targać za mną wózka. Po prostu siadam, śmigam do windy, zjeżdżam i tadam!!!

A remont sobie trwa. Ale cóż to za frajda samemu położyć panele. Ja głównie służę za kierownika artystycznego i dobieram panele wzorami, a także za imadło. Po prostu siedzę na desce, kiedy mąż musi ją przyciąć. I tak kawałek po kawałku układamy, ale najważniejsze, że razem.

Nie wszystko jest jednak tak różowo, bo po drodze zdarzyło nam się kilka potknięć. Chociażby nie do końca udany zakup mebli łazienkowych, a właściwie zamówienie u stolarza niedojny i krętacza. Zwodzi nas już drugi miesiąc i codziennie przekłada termin montażu. Nawet nie odbiera telefonów, tylko pisze smsy i szarpie mi nerwy. Zobaczymy, co z tego wyniknie. O panach z firmy przeprowadzkowej też nie mogę dobrego słowa powiedzieć. Więcej siły, niż rozumu i łóżko zostało połamane.

No, ale kto powiedział, że będzie łatwo. Myślę jednak, że to finał jest najważniejszy, powoli wyłania się całkiem fajny. Jeżeli remont znowu mnie nie pochłonie, to dam znać z kolejnych etapów. A szpachlowania, szlifowania, malowania itp. jeszcze przed nami trochę.