Opowieści świadków katastrofy w elektrowni, mieszkańców okolic, likwidatorów, dzieci jest tak wstrząsającym świadectwem tamtych dni, że na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jest odkłamaniem wszystkiego, co słyszałam do tej pory o Czarnobylu. Oprócz suchych faktów i liczb najbardziej zapamiętałam rozpacz i dezorientację tych ludzi, którzy przez długi czas po katastrofie byli oszukiwani i pozostawieni bez pomocy, a wręcz narażeni na ogromne niebezpieczeństwo. Absurdy o jakich opowiadają świadkowie wydarzeń po prostu nie mieszczą się w głowie. Z jednej strony mają żal do rządu o to, że nie zadbał o należyte zabezpieczenia przed skutkami promieniowania, a z drugiej do samych siebie za bezsensowne bohaterstwo, pchanie się na siłę tam, gdzie było największe zagrożenie. Mówią o sobie "radzieccy ludzie". Zdolni do ogromnego poświęcenia dla idei. Z karabinem na czołgi, a z łopatą na atom. Ta ofiarność tkwi w nich z dziada pradziada. Zawsze zdyscyplinowani i podporządkowani władzy. Wielu z nich zostało wręcz zmuszonych do udziału w likwidowaniu skutków katastrofy. Taki czas i ustrój, że na każdego znaleźli sposób.
Nikt nie pytał o odzież ochronną. Strażacy w zwykłych ubraniach pojechali gasić pożar reaktora. Wszyscy umarli po czternastu dniach. Najbardziej wstrząsająca w całej książce jest chyba opowieść żony jednego ze strażaków. Mimo zaawansowanej ciąży dniem i nocą czuwała przy umierającym w potwornych męczarniach mężu. Lekarze i pielęgniarki starali się jak najmniej przebywać w pobliżu "obiektu radioaktywnego". Czarnobyl zabił nie tylko jej męża, ale i córeczkę, która ściągnęła na siebie szkodliwe pierwiastki, ocalając tym samym matkę.
To opowieść nie tylko o cierpieniach fizycznych, chorobach i umieraniu, ale i zmianach w psychice i nastawieniu do świata i przyrody. Wielu ludzi nie rozumiało, co to jest to zabójcze promieniowanie, którego ani nie widać, ani nie czuć. Przed czym tu zatem uciekać ze swojego ukochanego domu? Wielu zatem wracało po ewakuacji do swoich gospodarstw. Tutaj byli u siebie. Bezpieczni, spokojni, w gronie ludzi, którzy doświadczyli tego samego, a tam na zewnątrz byli "tymi z Czarnobyla". Zarażonymi. Mimo zagrożenia i zatrucia ziemi i powietrza nadal uprawiali rolę. Nie wierzyli, że natura, z którą do tej pory żyli w zgodzie, może im wyrządzić krzywdę. Jedli skażone owoce, warzywa i mięso. Jedni robili to żeby mieć z czego żyć, a inni..... bo tak kazała władza. Na miejsce wysiedlonych mieszkańców przywożono robotników przymusowych. W końcu plan musi zostać wykonany, a kołchoz jakoś funkcjonować! Tutaj promieniowanie, które przekracza wszelkie normy, a tam orzą pole, zbierają ziemniaki, koszą zboże.
I tak absurd za absurdem. Likwidatorzy kopią wielkie doły w ziemi tzw. mogilniki, gdzie zakopują.....skażoną ziemię, całe domy, lasy. Krajobraz po prostu księżycowy. Po to, by nie wynosić ze skażonej strefy żadnych przedmiotów, i nie roznosić "zarazy". A i tak wiele z nich zostało rozkradzionych i trafiły na bazary do różnych miast kraju.
Całe ekipy likwidują domowe zwierzęta. Strzelają do bezbronnych psów, kotów, krów, prosiaków. Nie wolno spożywać skażonego mięsa, ale i tak świecące kiełbaski i szyneczki trafiały na stół niejednego rosyjskiego domu. I chyba nie tylko rosyjskiego.
Władza uspokajała, że to był zwykły pożar i nie ma żadnego zagrożenia. To nic, że dozymetry szalały i brakowało na nich skali. A odzież ochronna? Jaka odzież? Bawełniane maseczki na twarz, gumowe płaszcze i rękawiczki i do roboty! Często też nawet i te nie były wydawane z magazynów. Za szybko się zużywały albo nikt nie chciał ich nosić. Byli i tacy, którzy po pracy zdejmowali uniformy, a potem w słoneczku wylegiwali się na skażonej trawie pogryzając napromieniowane jabłka. Zapijali dużą ilością wódki szkodliwe pierwiastki i trwali w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec ojczyzny. A ojczyzna potrafiła się odwdzięczyć. Za pracę przy ciężkich warunkach wypłacano bardzo wysokie wynagrodzenie. Można było za nie kupić telewizor lub nawet samochód. Za cenę życia.
Smutne opowieści najmłodszych, którym odebrano dzieciństwo. Dlaczego nie można kąpać się w rzece, biegać po lesie i łące, zrywać kwiatów, biegać na boso po trawie i skakać w kolorowych, bo radioaktywnych kałużach. Tak szybko przychodzi dorosłość, kiedy świat zamyka się w szpitalnych ścianach, dookoła cierpią i umierają koledzy.
To zarażenie Czarnobylem jest jak napiętnowanie. Na zawsze pozostanie w świadomości tych ludzi, a szczególnie kobiet które nie chcą zakładać rodzin i rodzić potworków.
Świat dopiero po wielu latach odkrył, przynajmniej częściowo, prawdę o tamtych wydarzeniach i ich skutkach. Pierwotnie utrzymywano, ze zmarło tylko 35 osób. Liczby są jednak tak przerażające, że do tej pory trzyma się je w tajemnicy. Na miejsce katastrofy trafiło 800 tysięcy żołnierzy i likwidatorów. W latach 1990-2003 zmarło ponad 8 tysięcy ludzi pracujących na miejscu katastrofy, po 2 dziennie....
Ja z tamtego czasu pamiętam obrzydliwy smak płynu lugola i strzępki informacji i ostrzeżeń, które dorośli po cichu sobie przekazywali. Nie wychodzić zbyt często na dwór, nie opalać się, nie taplać w kałużach, nie kupować świeżych warzyw i owoców, a już na pewno szczawiu, grzybów i jagód, dwa razy gotować ziemniaki, nie suszyć prania na dworze. Czy to w czymś nam pomogło? Tego nie wiem. Czy byliśmy wystarczająco daleko od śmiercionośnego promieniowania? Wydawało mi się, że zwalanie winy za wszystkie choroby na Czarnobyl to zwyczajny wymysł. Jak nie wiadomo skąd się coś przypałętało to najlepszym wytłumaczeniem był Czarnobyl. Pewnie, że są też inne przyczyny, które niesie ze sobą rozwój cywilizacji, ale po przeczytaniu tej książki czuję, że ta katastrofa na zawsze nas zmieniła. Świat już nigdy nie będzie bezpieczny, ale to my sami jesteśmy dla siebie największym zagrożeniem.
Czarnobyl już nigdy nie będzie zdrowym miejscem. Sarkofag wybudowany wokół reaktora nie stanowi należytej osłony. Trzydzieści lat działania słońca, wiatru, deszczu spowodował znaczne zniszczenia w obudowie. W planie jest wybudowanie kolejnej osłony, tym razem skuteczniejszej. Miejmy nadzieję, że zdążą przed kolejną katastrofą, której skutki będą znacznie poważniejsze od tych, które spowodowała pierwsza.
Jedni się boją, a inni..... Jeżdżą na wycieczki do skażonej strefy. Można się wtedy pochwalić znajomym...odwagą, czy lekkomyślnością?
Niestety nie wyciągamy z tego żadnej nauki. Mimo, że przyroda kolejny raz nam pokazała, że nie da się jej ujarzmić na własne potrzeby. Chyba jedynie robiąc krzywdę samemu sobie.