Każdy z nas ma wspomnienia z dzieciństwa, lepsze lub gorsze. W mojej świadomości dominuje uczucie wyobcowania w środowisku dzieci, jak i dorosłych. Moje koleżanki z podstawówki trwały przy mnie tylko do rozdania świadectw. Ja, prymuska byłam im potrzebna głównie, jako pomoc w nauce, a na podwórku trudno było się ze mną bawić. Stacjonarne zajęcia były zbyt nudne, kiedy rozsadzała je energia i wolały skakać lub biegać. Dorośli natomiast woleli zachować bezpieczny dystans w obawie, że zostaną poproszeni o wsparcie. I tak na polu walki zostałam ja i moi rodzice. Dalsi krewni, którzy poznali mnie dopiero w dorosłym życiu, byli mile zaskoczeni, że chodzę, mówię i całkiem nieźle sobie radzę. Przez wiele lat przekonani, że jestem roślinką.
Wciąż brzmi w moich uszach stwierdzenie niektórych złośliwych sąsiadów: takie dziecko, to kara za grzechy. Trudno mi wtedy było w to nie uwierzyć. No tak, ale, za co Bóg ukarał mnie i moich rodziców?
Moje dzieciństwo przeistoczyło się w okres dojrzewania i
buntu. Przeciwko Bogu, złośliwym ludziom i samotności. Postanowiłam, że
przetrwam to wszystko i udowodnię całemu światu, że się mylił, co do mnie.
Brnęłam przez długi ciemny tunel, ku światłu, którym wydawała mi się dorosłość
i samodzielność. Najpierw jednak musiałam wybaczyć wszystkim, którzy świadomie
lub nie zrobili mi krzywdę. Teraz już wiem, że kierował nimi strach o własne
bezpieczeństwo, niewiedza i egoizm.
Do tej pory jednak, mam poczucie, że nieustannie muszę się starać, żeby nikt już nigdy nie
zarzucił mi, że nie jestem dość dobra lub, nie nadaję się i nie zasługuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz