Od jakiegoś czasu uczę się chwytać w życiu „magiczne chwile”. Jest to o tyle trudne, że jestem nader ruchliwa i trudno mi opanować moją energię. Chciałabym robić sto rzeczy jednocześnie, bo czasami bardziej mnie męczy bezczynność.
Jako dziecko nie mogłam usiedzieć na miejscu. Na
rodzinny spacer nigdy nie chodziłam wyznaczonymi ścieżkami. Wolałam chaszcze,
trawska i krzaczory. Z niedzielnej
wędrówki po parku ja wracałam umorusana, w podartych rajstopach, a rodzice
wkurzeni, od ciągłego upominania mnie.
Wczasy nad morzem były totalna nudą, w momentach, kiedy trzeba
było przykładnie leżeć na plaży. Opalanie mogłam znieść przez około 10 minut, a
potem wolałam skakać po wydmach. Takie skoki, mimo zakazu rodziców, zakończyły się
kiedyś mandatem. No i na resztę wczasów pozbyłam się, za karę, części mojego
kieszonkowego.
Obecnie moja ciekawość świata jest trochę ograniczona
przez to, że ciężko mi wędrować, ale i tak, kiedy zwiedzamy z mężem jakieś zamczyska
albo ruiny, to najmniej mnie interesują wytyczone szlaki. Najciekawsze, bowiem
znajduje się za zamkniętymi drzwiami, zakratowanymi tunelami, w zamkniętych skrzyniach.
Najnudniejsze w takich wędrówkach są chwile, kiedy zmęczeni siadamy, żeby
odpocząć i wsłuchać się w ciszę. Owszem jest to przydatne i miłe, ale tylko
chwilkę. No, bo ile można siedzieć w jednym miejscu.
Staram się jednak
powstrzymywać przed wybuchami energii i łapać te magiczne chwile. Chwile, w
których świat i czas jakby się zatrzymują dla nas, ale tylko na moment i zaraz
ruszają na przód w nieokiełznanym pędzie.
W codziennym biegu nie mamy czasu na refleksje
nad przemijaniem życia i zmiennością przyrody. Z długiej i męczącej zimy weszliśmy w soczysta
wiosnę, która żyje bardzo intensywnie i codziennie pokazuje nowe oblicza. Na
ostatniej majówce też nie mogłam usiedzieć i latałam między grillem, a zielonością
drzew i barwnością kwiatów. Musiałam te
chwile uwiecznić, bo drugi raz tulipany i drzewa nie zakwitną tak samo. Zapewne
równie pięknie, ale nie tak samo.
No to mam odwrotnie, jestem maksymalnie nieruchliwa i organicznie nie znoszę się śpieszyć. Ale lubię spacerować i gdzie się da, chodzę piechotą. Dziecko, na szczęście, też miałam nieruchawe (nawet w brzuchu mnie nie kopało), bo gdybym musiała za nim gonić po placu zabaw, to chyba bym sobie w łeb strzeliła. A tak, to gdzie posadziłam, tam siedziało dwie, trzy godziny.
OdpowiedzUsuńTez kiedyś, dawno temu lubiłam dużo chodzić. Wolałam przejść pół miasta niż się męczyć przy wsiadaniu do autobusu. Z dzieckiem to faktycznie miałaś fajnie, nie uganiałaś się jak szalona :)
UsuńBuuuuu a moje tulipany zanim porządnie rozkwitły weekendowy deszcz je zniszczył buuuuuu :( A co do ruchliwości to mój najstarszy pokazał mi co to znaczy być ruchliwym haha, niewiele już mię zdziwi w tym zakresie :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam czy tu gryzą bądź kąsają :)
Dobry wieczór :)
Witaj u gryzącej, ale nie zgryźliwej Polly ;D No to się nie nudziłeś ganiając po placu zabaw. Nasze tulipany ocalały, a majowy deszcz tylko im pomógł. Wszystko się normalnie rozbuchało, jak szalone. Jak tam martini? Dzisiaj z cytrynką, czy bez, z odezwą, czy w milczeniu? ;D
UsuńStwierdzam, ze jestesmy do siebie podobne!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Nie chciałam wybiegać przed orkiestrę, ale też tak stwierdzam :D Ogromnie mi się podobają Twoje afrykańskie klimaty :)
Usuń