Pamiętam te klimaty z filmu Mała Moskwa. Rosyjscy żołnierze
i ich rodziny spacerujący swobodnie po ulicach mojego miasta, jakby byli u
siebie. Rosjanki bardzo łatwo było odróżnić z tłumu. Te, które dopiero
przyjechały paradowały w pikowanych podomkach, bo myślały, że to płaszcz.
Natomiast te, które już trochę okrzepły w nowym środowisku, który był dla nich
rajem w porównaniu z domem rodzinnym, przesadnie wystrojone i umalowane. Zapach
duszących perfum roztaczał się na kilka metrów.
Często my krajanie czuliśmy się jak intruzi. Przemykaliśmy ukradkiem
ulicami, które były zamieszkiwane przez rosyjskie rodziny. Niektóre rewiry
miasta były wręcz dla nas niedostępne, ogrodzone wysokim murem i pilnowane
przez strażników. Przez wiele lat dzieciństwa mieszkałam w sąsiedztwie Rosjan.
Mieliśmy zakaz chodzenia na ich podwórko i plac zabaw. Chociaż czasami
zakradaliśmy się żeby pohuśtać się na huśtawce zrobionej z opony zawieszonej na
drzewie. Pobawić imitacją samolotu albo pokręcić na prymitywnej karuzeli. Nasz plac zabaw nie był wyposażony w takie dobra, składał się z trzepaka i
zarośniętego boiska. Rosyjskie dzieci zawsze nas wyganiały i rzucały kamieniami. Pamiętam
liczne utarczki słowne między naszymi mamami.
Każda z nich twierdziła, że jest u siebie. Nasze jednak wycofywały się
szybciej, w obawie przed represjami ze strony mężów żołnierzy.
Zachowywali się jakby
byli u siebie, ale nie dbali, ani o mieszkania, ani o budynki. Wiedzieli, że są
tylko na jakiś czas. Bardzo rzadko w oknach widać było firanki. Zastępowali je
gazetami albo kartonem. Wszystkie dobra, jakie mogli zakupić w Polsce odkładali
na czas powrotu do rodzinnego domu. W swoim kraju nie mieli szansy dostać
choćby części z tego, co mogli kupić u nas w tzw. „swoich sklepach”, do których
my nie mieliśmy dostępu. W polskich
sklepach brakowało niemalże wszystkiego. Dlatego na różne sposoby próbowaliśmy
się dostać do strefy zakazanej i bez kolejki i problemu zakupić herbatę, kakao,
szynkę na święta i inne dobra. Polskie kobiety bardzo się buntowały, kiedy z
kolei Rosjanki bez problemu przychodziły do naszych sklepów. Dochodziło często
do kolejkowych kłótni, między panoszącymi się wszędzie Rosjankami a Polkami
skazanymi na wielogodzinne czekanie na dostawy. Pamiętam jak na szkolnych przerwach koledzy
przeskakiwali przez mur, oddzielający nas od rosyjskiej strefy i zakradali się
do sklepu po herbatniki. To był niezły sposób na zaimponowanie dziewczynom.
Jako dzieci nie rozumieliśmy sytuacji politycznej kraju.
Wiedzieliśmy tylko, że tuż za ścianą mieszkają „kacapy” należy ich nienawidzić
i zwalczać. Czasami próbowaliśmy bawić się razem, ale nawet niewinna gra w
piłkę kończyła się bójką.
Kiedy wreszcie nastąpił dzień wyjazdu rosyjskich wojsk,
odetchnęliśmy z ulgą. Stopniowo udostępniano rosyjskie dzielnice. Kamienice
poddawano gruntownym remontom, ponieważ były dramatycznie zaniedbane i
zdewastowane. Największą frajdą była
możliwość zwiedzenia, otwartej wreszcie dla mieszkańców, najbogatszej
dzielnicy, zamieszkiwanej przez rosyjskich oficjeli. Przepiękne zabytkowe wille,
z których Rosjanie wywozili niemalże całe wyposażenie. Często dewastowali
budynki wyrywając elementy stałe, parkiety, kominki, gzymsy, płytki.
Zostawiali po sobie
zniszczenia i mieszane uczucia. Między nami a Rosjanami było też wielu
przyjaciół, zdarzały się również i miłosne związki, takie jak w filmie Mała
Moskwa. Ich historia kończyła się bardzo różnie. Przypadek Lidii Nowikowej,
bohaterki filmu był chyba najtragiczniejszy. Niektórzy mieszkańcy Legnicy do
dzisiaj wspominają wydarzenia z tamtych lat. Historię nieszczęśliwej miłości żony
rosyjskiego żołnierza i polskiego oficera, która miała tragiczny finał. Do
dzisiaj trwają domysły, co do jej samobójstwa. Są tacy, którzy twierdzą, że ktoś ze służb SB jej w tym pomógł. Grób
Lidii nadal znajduje się na legnickim cmentarzu i zawsze są na nim kwiaty i
znicze.
Legnica, a także Borne Sulinowo, kóre od trzech lat nawiedzam. Kiedyś nie było tej bazy na mapach (pokazywały tylko lasy). Przepiękne i urocze miejsce, które do 1945 roku służyło Wehrmachtowi, a później sowietom. Zasiedlone od zera, gdyż do 1993 roku nie było dostępne dla Polaków.
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji tam być, ale słyszałam, że to piekny i tajemniczy zakątek. Szkoda tylko, że krajobraz szpecą zrujnowane budynki, pozostałości po armii. W Legnicy wiele budynków zagospodarowano dla mieszkańców, ale niektóre do tej pory niszczeją i nie mają właścicieli. Najbogatsza dzielnica "Kwadrat" częściowo odremontowana z ogromnym przepychem, w niektórych miejscach kryje zarośnięte, ogromne dziewiętnastowieczne kamienice.
UsuńTo u nas lubię, uroczysko! KACAPY, KITAJCE, MADZIARY(vel LEKOSZ PEKOSZ), MAKARONIARZE, ŻABOJADY, PEPIKI, itd...Tylko my szczwane, prawe LACHY ;-DDD
OdpowiedzUsuńŻebyś wiedziała jak się wkurzali, kiedy wołaliśmy za nimi "durackie kacapy". Wojna na cegłówki murowana :)
UsuńByłam kiedyś na Ukrainie, jeszcze w tamtych czasach. W taki mieście Żdanow ( obecnie Mariupol) najbardziej zadziwiły gazety w oknach, niektóre nawet finezyjnie powycinane.
OdpowiedzUsuńTrudne czasy, dla ludzi i miejsc.
Trudne, trudne, ale z niektórych względów chcielibyśmy jednak do nich wrócić.
UsuńJedyne co namiętnie nawiedzałam to MRU :) w 1989 byłam pierwszy raz, Ruskie w Kęszycy jeszcze stacjonowali. Ach, opowiadać. My w mundurach, bo rajd, a tam pełna gotowośc bojowa :D
OdpowiedzUsuńNiezłe przeżycie. W tamtych czasach człowiek wiecznie się czuł, jak pod ostrzałem.
UsuńUratowali nas strażacy :) Ale byłoby kiepsko z nami.
UsuńMoje miasto też było murem podzielone. Pamiętam 'ruskie cukierki'.
OdpowiedzUsuńtzw.kanfiety. też pamiętam, były super i wiele innych rzeczy, niedostępnych u nas.
UsuńNa Pomorzu było całe miasto im przydzielone Borne Sulinowo. Pamiętam , że kiedyś pojechaliśmy tam z występami z okazji rocznicy rewolucji. Radzieccy żołnierze prosili nas o autograf... Dla mnie, dziewczynki ze szkoły podstawowej to był szok. Szokiem była również granica, straże wewnątrz w mojego kraju... Państwo w państwie...
OdpowiedzUsuńUlica równoległa do mojej była rosyjska, ale nieogrodzona. Chodziliśmy tamtędy tylko kiedy była konieczność skrócić drogę do domu. Szybko i w milczeniu, żeby nikt nie poznał, że jesteśmy Polakami.
UsuńAle taka ich (rosyjska, ale także ukraińska) charakterystyczna niedbałość o dobra, z których się korzysta, wiszące pourywane kable w brudnych oknach, na murach bloków, brud, pewnego rodzaju szarość... takie mam wspomnienia z ukraińskiej Winnicy, jakby nie było stolicy województwa. Aż trudno to wszystko opisać. Zauważyłaś to także...
OdpowiedzUsuńZ kolei pochodzę z miasta leżącego na granicy z Ukrainą. I też mam wspomnienie tego specyficznego zapachu ukraińskich sprzedających na giełdzie niedaleko mojego bloku...
To wszystko nadal budzi moje mieszane uczucia, raczej niechęć niż sympatię. I nigdy mnie nie ciągnęło w tamte kraje.
Ciekawie to opisałaś :)
Dzięki :) Oni chyba mają we krwi taką niedbałość wpojoną chyba przez system. Jeżeli coś jest wspólne, to niczyje i nie trzeba o to dbać. W czasie wojny Niemcy wszelkie dobra wywozili, a Ruscy niszczyli. Nie wiedzieli co to jest sztuka, bo dla nich był to burżuazyjny wymysł.
Usuń