Ostatni naleśnik schodzi z taśmy. Najwyższy czas zabrać się
do produkcji nadzienia. Wyciągam, więc podstawowy składnik z lodówki i rozpoczynam procedurę otwierania. Ścieżka
dostępu, jest! I mały dzyndzelek z tajemnym kodem „tu otwierać”. Ciągnę, więc za
dzyndzelek do góry, w prawo, w lewo, już mi się kierunki kończą, a tu nic. Gdyby
w takim tempie otwierał się spadochron, sama bym się zamieniła w naleśnik. Nie
poddaję się, mimo, że mgła coraz bardziej przesłania mi pole widzenia. Dziwne.
W kuchni mgła, za oknem przejrzystość. Mgła nabiera barwy i coraz
intensywniejszego zapachu. Jak smog nad metropolią. No tak! Ostatni naleśnik nie
przetrwał próby ognia i ląduje w śmietniku. Tego już za wiele! Chwytam nóż i
szybkim, precyzyjnym ruchem wykonuję chirurgiczne nacięcie korpusu. Niczym
nieskrępowany twarożek oddycha pełna piersią i wyłazi na stół. Ja zresztą też.
Uwielbiam wręcz te niedziałające dzyndzelki. Najgorzej,
kiedy raz na rok chwyci mnie ochota na coś słodkiego. Tylko natychmiastowe pożarcie czekoladki albo
batonika może mnie uspokoić. Niestety większość jest tak szczelnie zapakowana i
owinięta kilometrami taśm klejących, sreberek i folijek, że zanim się dobiorę to
mi język ucieka do odwłoka. Nie na wszystkie, bowiem działa rozszarpywanie
zębami na strzępy.
Zastanawia mnie, czy producenci też otwierają opakowania, za
pomocą tych swoich sprytnych dzyndzelków, które są mikroskopijne i wymagają mega
zdolności manualnych, sokolego wzroku i ogromnej cierpliwości. I czy któryś z
nich przez kilka tygodni wymiatał spod mebli resztki herbaty, która eksplodowała
na całą kuchnię po uruchomieniu kodu „tu otwierać”.
:))))
OdpowiedzUsuńCzasem może to i dobrze że słodycz się nie otwiera :))) bywa że się poddaję i nie jem :)
Ale nieudane próby znalezienia tajnego paseczka który otwiera folię w jaką jest zapakowana płyta, doprowadzają mnie do szału. Wracam z takiego Empiku, chcę natychmiast posłuchać tego co zakupiłam i co? masakra!!!
dokładnie tak!! jak to człowieka uczy cierpliwości i pokory :)) z niewysłuchania muzy to raczej nie można umrzeć, no ewentualnie pokąsać kogoś ze złości. ale taki cukierek albo szyneczka....:)
UsuńNajciekawsze, że hamulce i uchwyty bezpieczeństwa często działają tak, jak ten Twój dzyndzelek.
OdpowiedzUsuńNo chyba, że był to użycie nieuzasadnione i stąd opór materii:-)
myślisz, że celowo się bronił przed konsumpcjom :)
Usuńw związku z Twoim ostrzeżeniem już nigdy nie skoczę ze spadochronu :)
Jeżeli mi zadziała dzyndzelek za pierwszym razem, to od razu biorę nóż do ręki i otwieram, żeby się zbędnie nie denerwować. Gorzej jak się takie magiczne zamykania np. cukierków, nie da otworzyć, a pod ręką nie ma nic do pomocy, bo jest się w podróży :(.
OdpowiedzUsuńja też najczęściej mam pod ręką nożyczki albo nóż. ciekawe na co komu te nowoczesne zabezpieczenia-pseudo ułatwienia :)
UsuńZagadka rozwiązana u mnie, oczywiście dobrze !
Usuńcieszę się i czekam na kolejne :))
Usuńdatego od dawna nie używam dzyndzelka na opakowaniu, kupiłam nożyczki kuchenne i tnę, tnę i już :)
OdpowiedzUsuńalbo rozrywam zębami :)))
Usuńwolę nożyczki :):)))
Usuń:) kiedyś otwierałam zębami czekoladkę. spłaszczyła mi się zanim się do niej dobrałam :)))
UsuńW dzyndzel producenta!
OdpowiedzUsuńa w dzyndzel, niech ma :)))
Usuńdzyndzelki zostające w ręce.... to mi się najczęściej przytrafia...
OdpowiedzUsuńale generalnie rzecz biorąc, to raczej sobie z nimi radzę :)
mnie najbardziej wkurza, kiedy nie mogę rozwarstwić dwóch folii. tylko lupa pomaga :))
UsuńRóżnie bywa. CZasem jest ok. Czasem nie. Najbardziej przykre jest, kiedy nie umiem znaleźć dzyndzelka.... Od wymiatania herbaty gorsze jest sprzątanie rozlanego oleju :P
OdpowiedzUsuńNauczyłam sie trzymać w łątwo dostępnym miejscu nożyczki zwane kuchennymi (od "przynależenia" do tego pomieszczenia). I nawet moja mama doceniał, że dobrze jest trzymać nożyczki pod ręką!
olej to jest po prostu masakra!!!! zawsze kiedy go otwieram trochę mi chlupnie. gorzej, że butelka jest śliska i korek nie trzyma. więc, jak się wyślizgnie z ręki to nawet ściany do malowania. dlatego zakupiłam specjalna butelkę do oleju z wygodną rączką :)
Usuńłącze się z Tobą w boleści .Razu pewnego w upalny dzień znalazłam puszkę z piwem .I w mordeczkę karalucha bohater Twej opowieści tez się wykręcił od służebności .Co ja się nameczyłam, co ja się naotwierałam i tak i siak i od góry i od dołu , już z boku chciałam dziurę zrobić i przyszedł mi na pomoc Docent.sprawnie otworzył scyzorykiemi caluchne piwo na niego wyleciało .( chyba za bardzo kręciłam puszką
OdpowiedzUsuńale miałaś potem zlizywania :)))) szczęśliwy Docent :))
UsuńOj, Polly, ale się uśmiałam :)))
OdpowiedzUsuńTaka nijaka czynność i taki nijaki dzyndzelek, a tyle emocji. I ten język uciekający... hi, hi.
Fakt, też mi się zdarzyło otwierać puszkę ananasów nożyczkami. I nie lubię też pudełek z herbatą, które trzeba wykręcić jakoś z folii... ;)
fantastyczne też są puszki z konserwą rybną :) czasami jak ciągnę za dzyndzelek to niechcący naciskam na wieczko i cały olej albo sos pomidorowy wyłazi na puszkę :))
UsuńNaleśniki, to ja tylko z dżemem, te przynajmniej mają zakrętki nie dzyndzelki.
OdpowiedzUsuńpewnie dlatego osobiście też wolę z dżemem :) niestety inni nie podzielają moich upodobań :)
UsuńU mnie w domu najlilej jest widziana opcja Z cukrem ;]. To i odkręcać nie trzeba...
Usuńi bezpiecznie nad zlewem otworzyć, co by potem nie chrzęściło pod nogami, bo i takie wypadki znam :))) tiaaaaaaaa tylko komu się chce biegać nad zlew ;D
UsuńNajgorsze a dzyndzelki w kartonach z mlekiem. Masakra.
OdpowiedzUsuńszczególnie kiedy się urywają w połowie :) dlatego wolę zakręcane w butelce. przy okazji widać czy jest dalej świeże
UsuńOd jakiegoś czasu kupuję od krowy. Mleko, nie dzyndzelki :)
Usuńtudzież dzyndzelek od krowy jest łatwiejszy w obsłudze :)))
UsuńJest dzyndzelek, jest zabawa! ;))
OdpowiedzUsuńA tak sobie pomyślałam że do tych słodyczy to może i dobrze, bo ciągnie mnie a ja muszę wystrzegać się, wiec nim otworzę, może się zniechęcę skutecznie?
Ale ze tak z twarożkiem, zgroza. Twarożek mieszam z dżemem do naleśników, pychotka! :)
Polly, ale kuchnia ocalała?
takiej mieszanki jeszcze nie próbowałam :) czasami też rezygnuję z czekoladki, bo jak mam się męczyć...
Usuńkuchnia ocalała. to na szczęście nie pierwsza mgła jaka ja opanowała. historia mojego gotowania jest dłuuuuga i bywa bolesna dla sprzętu kuchennego :)))))
Mgłę naleśnikową niestety też już zaliczyłam :) szczególnie dotyczy ona już ostatnich naleśników, kiedy sakramencko nie chce mi się już stać przy patelniach i 'tylko na chwilunie" odwracam wzrok a wtedy zawsze dochodzi do zwęglenia naleśnika :/
OdpowiedzUsuńa niedziałające dzyndzelki najbardziej bolą mnie w metalowych puszkach np. z kukurydzą albo z fasolą. Zawsze mam wtedy wielki problem jak tą puszkę otworzyć :/
Całuję :********
najczęściej używam widelca do podważenia dzyndzelka albo idę na skróty i otwieram z drugiej strony, bo mam mega otwieracz :))
Usuńa stanie przy patelni też mnie wnerwia, najchętniej smażyłabym na trzech :)
buziaki :)
Taak! Te w mleku są straszne. Ale ja mam zawsze przeboje z puszkami. 9/10 razy bowiem zawsze urwę ten blaszany dzyndzelek, a otwieracz mi się połamał jakiś czas temu (czy muszę dodawać, że do sklepu mam nie po drodze?). Zostaje wiec tylko móż, a w tym wypadku, to... Oj, moje uszy.... ;)
OdpowiedzUsuńkiedyś prawie obcięłam palca otwierając puszkę z sardynkami, wtedy nie było żadnych dzndzelków. tylko sama nie wiem co lepsze, czy kiedy ich brak, czy też kiedy są, ale całkiem bezużyteczne i przy okazji wkurzają ;DD
UsuńKochana te "dzyndzelki " to chwyt na głód im dłużej gryziesz dzyndzla, tym bardziej jesteś głodna i na jednym batoniku się nie skończy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wolno rozdzieraj, "Nie jesteś sobą" :)
Pozdrawiam
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
chyba masz rację, bo nieczynny dzyndzelek doprowadza do szału i koniecznie trzeba go zagryźć czymś słodkim :) i tak się koło zamyka :D
UsuńDzyndzelek dzyndzelkiem, ale nie odwrócisz mojej uwagi od tych naleśników, z farszem czy bez...ślinotok mi się włączył!!!!! :D
OdpowiedzUsuńi nawet granatowa mgła o zapachu spalenizny nie jest w stanie Cię odstraszyć :)) to zapraszam na obiadek :)
UsuńNo co ty? Każdą spaleniznę da się zeskrobać, wiem bo tak czynię czasem ;)))
Usuńwidzę, że mam konkurencje w kwestii przypalonych garnków i nie tylko :))
Usuńmam wrażenie, że dzisiaj wszystkie moje naleśniki wyglądałyby, jak ten ostatni...
OdpowiedzUsuńa do dzyndzelków trzeba mieć anielską cierpliwość :)
jak jej nie mam, to wtedy są... nożyczki kuchenne! (ale to chyba mało oryginalne ;P)
pewnie i mało oryginalne, ale jakie praktyczne :)) nie grozi potem sprzątanie całej kuchni :D
UsuńJakiś czas temu urwałam dzyndzelek z puszki kukurydzy. Za chiny ludowe nie mogłam otworzyć jej otwieraczem, nóż złamałam, kukurydzy nawet nie powąchałam. Tylko mokra kałuża została na podłodze. A słodycze to zawsze otwieram w oka mgnieniu :)
OdpowiedzUsuńŚciskam cieplutko!
bo niektóre puszki są tak sprytnie skonstruowane, że nic na nie nie działa :) ten złamany nóż wywołał najgorsze wizje. dobrze, że nic sobie nie zrobiłaś :)
Usuńpozdrawiam łasuchu :DDD
Ja się już nie bawię. Mam w kuchni nożyczki i wszystkie opakowania otwieram nimi. Nie stać mnie na ataki furii, życie ma się jedno. Dzisiaj były naleśniki z serem. Opakowanie serka, mimo dzyndzelka, przecięłam nozyczkami.
OdpowiedzUsuńteż coraz częściej używam nożyczek, bo szkoda czasu i energii :) przestaję sobie udowadniać, że taki dzyndzelek to małe miki :)))
UsuńMnie najbardziej irytują nie działające dzyndzelki od puszek z konserwami. Dlaczego? Bo nie potrafię ich nigdy po ludzku otworzyć za pomocą otwieracza. Robię jakąś makabreskę ;)
OdpowiedzUsuńczasami puszki są bardzo sprytne i żaden otwieracz im nie daje rady :)
UsuńNie cierpie dzyndzelkow!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
i ja, i ja :))))))))))
Usuńpozdrawiam :D