Zamarzył nam się szybszy
Internet i lepsza telewizja. No i zmieniliśmy operatora, a raczej chcieliśmy,
bo jak zwykle nic łatwo przyjść nie może. Promocja jest powalająca, dlatego aż
grzech było nie skorzystać. Poszliśmy, więc podpisać nową umowę i zerwać u
starego dostawcy. Stary nagle zdębiał i zaczął nas nęcić nową, arcy kuszącą
propozycją, ale byliśmy nieprzejednani. W
biurze nas zapewniali, że termin montażu będzie jak najdogodniejszy dla nas,
żeby absolutnie nie kolidował z naszymi planami. Ustaliliśmy więc datę i
cierpliwie czekamy. Dzień przed, mąż postanowił sprawdzić, czy termin jest
aktualny i pani z oburzeniem oświadczyła, że NATURALNIE, SKORO USTALONY TO BĘDZIE
DOTRZYMANY. Ok, ok, o nic już nie pytamy i grzecznie czekamy. Dzień montażu.
Dzwoni monter i pyta, czy aby na pewno ma dzisiaj przyjść i
o której.
-no dzisiaj i o 17-tej, tak jak było umówione
- a nie może być wcześniej?
-nie, bo nikogo nie będzie
- eee… no, a może jednak mogę być trochę wcześniej?
- no nie już mówiłem, nikogo nie będzie
- no dobra, a ile potrwa ten montaż?- ciągnie flegmatycznie
- a kto będzie montował ?– pyta mój coraz bardziej
zirytowany
- no ja
- no to chyba pan wie ile to zajmuje czasu!
- no dobra to ja jeszcze zadzwonię, bo chyba mnie źle
umówili – rozłącza się
Czekamy, nie dzwoni, mamy więc nadzieję, że nie odwoła
wizyty. Przychodzi, jakiś znudzony i zmęczony życiem. Bez słowa spaceruje po
przedpokoju, wychodzi na klatkę schodową, wraca, pstryka długopisem, a my
cierpliwie czekamy, aż się rozkręci.
- no tak, ale tu będzie problem, bo trzeba wiercić na
klatce, a wiecie państwo, wspólnota ….i tynk się posypie i…. – cały czas
marudzi- to co mam zaczynać? – upewnia się
- no skoro pan przyszedł to chyba tak!
- no, ale chyba będzie jeszcze jeden problem
- jaki znowu! – pytam poirytowana
- chyba nie będę miał dekodera – unoszę brwi w zdumieniu –
to znaczy będę miał, ale nie wiem, czy zadziała…. no, bo wiecie zabrakło na magazynie
najnowszych i…. no…. za dużo zamówień i
w ogóle… to co mam zaczynać? – upewnia się kolejny raz, a ja zaczynam się zastanowić,
jak gościa zmobilizować do działania. W tym tempie to do wieczora nie zacznie! Zaczynam
rozważać opcję latania z wywalonym do ziemi dekoltem albo nawet bez dekoltu, po
co się ograniczać lub… i ku temu bardziej się skłaniam, kopnąć pana montera
fachowca w doopę, aż by podskoczył!!!
Idzie do samochodu. Nie ma go 20 minut i zaczynamy się zastanawiać,
gdzie zaparkował auto, czy aby nie na drugim końcu miasta. Wraca, wierci dziurę
i pcha kabel do mieszkania. Mąż widząc niechęć fachowca i w narastającej obawie,
co by tamten w depresję z powodu przepracowania nie popadł, zaczyna go
pocieszać.
– no widzi pan, jak łatwo
poszło, nawet dużo tynku nie odpadło – w odpowiedzi zez i milczenie
Fachowiec przemieszcza się do pokoju i wydaje mężowi
dyspozycje, że można montować kabel w korytku. Upocony i umęczony mężczyzna mój
sterczy na drabinie i upycha, podczas gdy pan zwija i rozwija jakieś kable i
sznurki, układa w walizeczce przedłużacze i wiertarkę. Luzik, a robota sama się
kręci.
- to ile mam tego kabla uciąć, no tak żeby wystarczyło, bo
nie wiem, czy wystarczy….bo to jak ma za meble iść i potem dookoła….
- to proszę zmierzyć, zarzucić za meble i będzie pan
wiedział, bo tak na oko to chłop w szpitalu padł – rzucam coraz bardziej
wkurzona, a mąż staje osłupiały. Wreszcie drapie się na drabinę, wrzuca kabel
za meble – mąż oczywiście- i okazuje się, że tego fachowo wymierzonego na pewno
byłoby za mało.
- to gdzie mam go uciąć i gdzie zamontować gniazdko? – w doopie
ciśnie mi się na usta, ale resztkami cierpliwości pokazujemy mu miejsce
docelowe
Trwa montaż modemu. Fachowiec jest już tak zmordowany
harówką, że poimy go orzeźwiającymi napojami. Boże żeby tylko dotrwał do końca,
bo sami będziemy musieli skończyć, zresztą skoro sami zaczęliśmy, to, co za
problem?
Mija druga godzina montażu. Internet chodzi, a nawet biega.
Z łaską koduje nam modem i próbuje podłączyć dekoder do telewizora, wydając
przy tym polecenia. To do śmieci wyrzucić, a to podać, a teraz włączyć, a przełączyć, a…. I co jeszcze?! Jesteśmy wykończeni! On
chyba też, bo niemalże leży na kanapie i klika pilotem. Na nasze pytanie, co się
dzieje, wywraca oczami i mruczy – aktualizuje. Ale co, po co, komu i gdzie?! Ni
cholery nie wiemy, czekamy na efekt końcowy.
- no niestety nie chodzi – tyle to i my widzimy!
Rezultat jest taki, że po trzech godzinach ciężkiej pracy z
ulgą żegnamy fachowca. Telewizja nie działa, bo jednak dekoder trzeba nowy.
Będzie za jakieś dwa tygodnie. Internet też przełączamy na starego operatora, bo
gdyby do dwóch tygodni nie zdążyli z telewizją, to mogą być problemy i z Internetem.
Obiecuje, że jak dojdą dekodery to on (w duchu modlimy się, żeby nie on) lub
kolega przyjdzie zamontować. Przezornie koniec umowy ze starym operatorem ustaliliśmy
za dwa tygodnie, założyliśmy bowiem, że w razie problemów to jesteśmy zabezpieczeni.
No i wykrakaliśmy.