poniedziałek, 16 września 2013

Śladami św. Jadwigi.

Urlop zakończył się razem z piękną pogodą. Niezrealizowany wyjazd nad morze zrekompensowaliśmy sobie bardzo ciekawymi wyprawami. Jak zwykle Dolny Śląsk nie zawiódł. Na pierwszą wycieczkę zaplanowaliśmy Wąwóz Lipa i wzgórze storczyków, ale zanim do niego dojechaliśmy zahaczyliśmy o wieś Rzymówka (powiat Złotoryja). W centrum wsi znajduje się źródełko św. Jadwigi. To z niego Jadwiga czerpała wodę podczas swoich licznych wędrówek. Kiedy przebywała na zamku w Rokitnicy chętnie robiła kilometrowe spacery na boso, odwiedzając okoliczne wioski.


Nas niestety nie spotkał przywilej zaczerpnięcia z niego życiodajnej wody. Nawet trudno było je wypatrzeć zza brudnej szyby i krzaków, które mocno je obrosły.






Tuż przy źródełku znajduje się pałac z XVII wieku. Obecnie odrestaurowany i stanowi budynek mieszkalny. Nad portalem pałacowym znajduje się tarcza herbowa rodu Richthofen z wizerunkiem postaci siedzącej w fotelu z mieczem w prawej ręce, ptasim skrzydłem i czaplą trzymającą kamienną kulę zwieńczona baronowską koroną.



Długo czekaliśmy, żeby zrobić zdjęcia, gdyż przez te drzwi kolejno wychodził pan w samych slipkach i koszulce. Potem rozbawione, roznegliżowane dziecię kopiące pluszowego miśka, a za nim wkurzony tatuś również niekompletnie ubrany. Wsi swobodna, wsi wesoła.




Z Rzymówki pojechaliśmy do kościoła w Rokitnicy na zwiedzanie, którego zabrakło nam sił, po obejrzeniu ruin zamku. Tam odnaleźliśmy pierwsze ślady św. Jadwigi w tych rejonach.
















Do kościoła prowadzi kilka ścieżek, tuż przy kamiennym murze obrośniętym bluszczem.




Kościół pochodzi z XIII wieku i został ufundowany przez św. Jadwigę. Niestety był zamknięty, dlatego obeszliśmy go tylko dookoła. Na jednej ze ścian odnaleźliśmy wmurowane barokowe nagrobki, pochodzące z XVII i XVIII wieku.






Najbardziej zachwyciły mnie oczywiście detale.




Na jednej ze ścian umieszczono tablicę ku czci 16-to letniego żołnierza, który w 1813 roku zginął w obronie kościoła i kosztowności mieszkańców wsi, którzy je tam ukryli przed grabiącymi wszystko żołnierzami.To na tych ziemiach toczyły się walki między armią Napoleona, a wojskami pruskimi i rosyjskimi. 





Z ciekawością wędrowaliśmy po trawniku okalającym kościół, tylko dziwnie ziemia pod nami momentami była bardzo miękka i zapadała się. Dopiero potem doczytaliśmy, że deptaliśmy po byłym cmentarzu.












 Do zaplanowanego wcześniej wąwozu niestety nie udało nam się dostać. Droga prowadziła przez krzaki nie do pokonania dla moich nóg. Pocieszam się, że tę wyprawę zrobimy za rok wiosną, kiedy storczyki będą kwitły jak szalone. Zrekompensowaliśmy to sobie odpoczynkiem na łące. Na pewno nie w ciszy. Z dywanu kwiatów i trawy unosiło się tak głośne cykanie, jakiego dotąd nie słyszałam. Wystarczyło też zrobić kilka kroków w głąb, a spod stóp wyskakiwały chmary koników polnych i motyli. Z tablicy informacyjnej doczytaliśmy, że właśnie tę łąkę zamieszkują cztery gatunki motyli.























Mąż rzucił mi się na ratunek, kiedy zauważył, że leżę pod ławką zamiast na niej. Musiałam jednak sfotografować wszystko co się ruszało i nie. Przemilczałam też fakt, że tuż przed nosem przeskoczyło mi kilka żabek. Wolałam jednak nie zostać sama na łące. Pamiętam, jak kiedyś podczas spaceru mąż odskoczył ode mnie na kilka metrów i zaczął wykonywać jakieś pląsy. Myślałam ucieszona, że to może taniec godowy, aż zobaczyłam kilkucentymetrową żabkę, która niewinnie skakała po ścieżce. Zaproponowałam nawet, żeby ją pocałował, zamiast przed nią uciekać. Może zmieni się w księżniczkę. Odpowiedział tylko, patrząc na mnie wymownie, że już jedną pocałował i nie było efektu.  Foch i dalej poszłam sama.




Tylko jeden motyl był spokojny i nie uciekał.







 Walcząc z obrzydzeniem uchwyciłam nawet, mozolnie wspinającego się pająka. Z bezpiecznej odległości oczywiście, żeby się na mnie nie rzucił.



  

czwartek, 5 września 2013

A ja mam wakacje!


Moje tegoroczne wakacje leżą w szafie z molami i czekają na lepsze czasy.

Miało być Pobierowo. Szum morza, plaża, zapach lasu, wiatr, co rozwiewa włosy i wdziera się pod ubranie, świeżutkie rybki (u zaprzyjaźnionego rybaka z Kamienia Pomorskiego), długie spacery, zachody słońca (na wschody jakoś nigdy nie udaje nam się zdążyć), muszelki zbierane garściami (na pamiątkę, której sterta rośnie w kartonie), obowiązkowy naszyjnik i nalewka z bursztynów,  kawa na tarasie i............

Planowany, jak co roku we wrześniu, wyjazd nie doszedł do skutku (z przyczyn technicznych). Wierzę, że za rok znowu będziemy się zachwycać morskimi klimatami. Wiem jednak, że tego urlopu też nie zmarnujemy, ponieważ nie potrafimy usiedzieć na miejscu.

wtorek, 3 września 2013

Z boku, czy jednak w środku?


Na szczęście szkolne przeżycia są już poza mną, ale zawsze pierwszego września robi mi się smutno. Wspomnienia z przeszłości powracają czarną chmurą. Nie wspominam szkoły zbyt dobrze. To był wieczny stres i zmagania. Fizyczne i psychiczne. Nieustannie stałam na baczność, najbardziej chyba przed samą sobą. Chciałam udowodnić za wszelką cenę, że jestem wartościowa i braki fizyczne nadrabiałam idealnymi wynikami w nauce. Moja pierwsza dwójka, w pierwszej klasie, była dla mnie ogromną ujmą na honorze i tamtego dnia postanowiłam, że już nigdy nie będę się wstydzić. Później słabsza ocena doprowadzała mnie do totalnej paniki.  Przecież najlepszym to się nie zdarza. Był to również czas osamotnienia wśród rówieśników i stania z boku. Zawsze czułam się inna i wytykana palcami.

 Nie było łatwo, ale pewnie mnie to zahartowało przed dorosłym życiem. Teraz uważam niektóre szkolne problemy za banalne. To moje ciągłe stanie na baczność i staranie za przesadne. Do moich obowiązków życiowych należała nauka. Problemy dorosłych mnie nie dotyczyły, bo od tego byli rodzice. Mimo moich zmagań mogłam czuć się bezpieczna i nie musiałam podejmować trudnych decyzji. Ktoś robił to za mnie. Ktoś dbał o dom, o jedzenie, ubranie, wakacje. Ktoś dorosły i odpowiedzialny.  Dzisiaj to ja jestem dorosła i muszę podejmować strategiczne decyzje. Nie mogę chować głowy w piasek, uciekać przed odpowiedzialnością za swoją teraźniejszość i przyszłość. Nikt nie może żyć za mnie. Dopiero teraz jestem w prawdziwym życiu, wystawiona na wszelkie ciosy, jakie niesie ze sobą dorosłość. Dorosłość, która kiedyś była synonimem wolności i swobody. Teraz czasami chciałabym zrzec się tej swobody i pozwolić, żeby znowu ktoś inny podejmował za mnie decyzje i przejął na siebie wszystkie problemy świata.

Może kiedyś ta dorosłość nie była też taka drapieżna. Teraz każdy musi dosłownie walczyć o siebie i najlepiej rozpychać się łokciami, żeby nie zostać zadeptanym.  Teraz wszyscy jesteśmy tak samo zagubieni i przerażeni życiem. Zarówno dzieci, jak i dorośli. Słabsi i bardziej wrażliwi nie mają prawa bytu. Silniejsi, bowiem nie oglądają się za siebie w pędzie, jakie narzuca rzeczywistość.  Ci, którzy nie biegną jednym tempem albo potykają się po drodze są zadeptywani lub spychani na boczne tory. Zasmuca mnie to i zastanawiam się, dokąd i po co my tak pędzimy i gdzie po drodze pogubiliśmy prawdziwe wartości.

niedziela, 1 września 2013

Reggae, czyli nostalgia końca wakacji.


Wczoraj było prawie tak:






Prawie, bo Kamila Bednarka nie było, ale kto wie może za rok. Wczoraj nad naszym ulubionym jeziorkiem w Kunicach odbył się drugi festiwal muzyki Reggae. 







Prowadzący Tomasz Emeryt Lenard, który świetnie sprawdza się w tej roli na każdym festiwalu. Na lipcowym festiwalu piosenki marynarskiej "Szanty", czuje się, jak prawdziwy wilk morski.

W Kunicach zazwyczaj rozpoczynamy weekend, a wczoraj można było dodatkowo pobujać się do fajnej muzy, a przy okazji podziwiać super maszyny. Legnicki klub Harley-Davidson Motor Club Veteran Legnica zorganizował paradę  motocykli. Można było pooglądać z daleka








i z bliska










Nie zabrakło również stoiska z gadżetami niezbędnymi dla każdego wytrawnego fana reggae.


W tłumie można było wypatrzeć zagorzałych wielbicieli filozofii ruchu Rastafari z prawdziwymi dredami na głowie.


sztuczne prezentowały się równie dobrze



nie zabrakło całkiem łysych. To akurat przedstawiciel innego legnickiego klubu motocyklowego Dopalacze.
i trochę łysych


Wszystkie popkultury wymieszały się zgodnie i zabawa trwała do późnej nocy,




a może i do świtu. Do odmarszu zmusiły nas komary i nieco zamglony wzrok.