piątek, 16 listopada 2018

Dotlenić się.







Kolejne zdjęcia z jesiennych spacerów czekają na prezentację. Na razie niestety muszą jeszcze poleżeć w "szufladzie", bo nie mam czasu aby spokojnie usiąść przed komputerem. Jutro bardzo ciekawe wyjazdowe szkolenie, za mną fajne badanie i zapowiedź rehabilitacji w nowoczesnym wymiarze, mądre książki czekają na przeczytanie i naukę, wiele interesujących rozmów z nowymi ludźmi..... Jak ochłonę, to po kolei zrelacjonuję. A na razie weźcie głęboki wdech i czytaj dalej....


sobota, 3 listopada 2018

Jesienna serenada.

Marzenia się spełniają, prędzej, czy później. Zawsze marzyłam o tym, żeby ktoś zaśpiewał dla mnie serenadę pod balkonem. Czekałam na to kilka dziesiątek lat i wreszcie się spełniło. I to w moje urodziny. Ale po kolei. Ten rok jest rokiem pełnym ciekawych wyzwań, a jesień całkiem inna i radośniejsza od tej zeszłorocznej. Wreszcie się uparłam i z okazji moich urodzin upiekłam torta. Własnoręcznie i własnoręcznie posadziłam na nim kwiatki i szlaczki z kremu. Tylko przy piłowaniu biszkopta asystował mi mąż. W końcu jest bardziej doświadczony w pracach budowlanych.



 I oczywiście nie pytajcie, dlaczego narysowałam sobie 18 :D Myślę, że każda kobieta to zrozumie :DDD Produkcja torta opanowana. I nawet udało mi się nie upaprać całej kuchni kremem kawowym i orzechową posypką.

Tegoroczne urodziny były pełne fajnych niespodzianek. Najpiękniejszą zrobił mi mąż. To była pierwsza od dwóch lat prawdziwa wycieczka. Niestety czasami w życiu są takie sytuacje, które blokują chęć i radość do czegokolwiek. Na szczęście powoli nas odblokowuje i zaczynamy brać głębszy oddech.





Była więc całodzienna wyprawa w piękne miejsca i obiad przy świecy :) O tej wycieczce opowiem następnym razem, bo to długa opowieść pełna ciekawych zdjęć, dlatego zasługuje na osobny post.

Najśmieszniejszy moment nastąpił wieczorem, kiedy odpoczywaliśmy w domu przy lampce wina. Głośne śpiewy poderwały nas do góry i z niechęcią pomyśleliśmy o sąsiadach i o tym, że ich kolejna radosna imprezka nie pozwoli nam spać. Jednak sto lat było coraz głośniejsze, wręcz wykrzykiwane i jakby coraz bliżej. Chwilę nam zajęło żeby się zorientować, że to krzyki spod naszego balkonu. To cała ekipa Saszetki Mocy zrobiła mi super niespodziankę. Zostałam uściskana przez balkonowe szczebelki i obdarowana uroczymi gadżetami.



Pan i pani dynia siedzą w otoczeniu koleżanek.





Jesień króluje w każdym kącie, a dynia rządzi.






Na kolejnym szkoleniu Saszetki Mocy ciąg dalszy moich urodzin. Na stole obok notatek dyniowe ciasto.





Piekłam je pierwszy raz w życiu, ale już wiem, że nie ostatni. Trochę pracochłonne, ale warte włożonej pracy, bo wyszło rewelacyjne. Mam już zamówienie na kolejne i bardzo się z tego cieszę, bo wolę piec niż jeść, a mąż sam nie jest w stanie przejeść blachy ciasta. Mnie jeden kawałek wystarcza, żeby zaspokoić tęsknotę za słodkim na wiele dni. To kolejna pozytywna zmiana od kiedy jem flavonki. Nie przeszkadza mi wreszcie gorzka herbata, a czekolada może leżeć przed moim nosem, a ja ani drgnę. Podobnie ma moja mama, u której kilka miesięcy temu stwierdzono alarmująco podwyższony poziom cukru we krwi. Lekarz ją postraszył, że idzie prostą drogą do cukrzycy. Zaczęła jeść Flavon bez przekonania, szczególnie, że dedykowany jej Green ma smak słodkich brokułów przyprawionych czosnkiem. Ale od kiedy widzi zmiany na lepsze, je bez oporu.

Zazwyczaj obok dyni przechodziłam obojętnie, bo nie miałam pomysłu na nią. Ostatnio jednak coraz bardziej zagłębiam się w temat zdrowego odżywiania i znaczenia składników warzyw i owoców dla naszego organizmu. Stało się to za sprawą Flavonu. Ponieważ niczego w życiu nie przyjmuję bezkrytycznie postanowiłam rozebrać go na czynniki pierwsze i dowiedzieć się, dlaczego jest uznawany za taki niezwykły i jedyny w swoim rodzaju. A przede wszystkim dlaczego mój organizm tak fajnie na niego reaguje i co się dzieje z moimi komórkami. Już wiem, że ten temat to temat rzeka, ale jest fascynujący. Podobnie, jak nasza jesienna królowa, czyli dynia. Czy wiecie, dlaczego dynia powinna znaleźć swoje miejsce w naszym menu, a szczególnie naszych mężczyzn czytaj dalej....









czwartek, 25 października 2018

Orzeł.

   To, co teraz dzieje się w moim życiu uczy mnie stale wychodzić ze swojej strefy komfortu i pokonywać lęk przed nowym. Kiedy usiadłam na wózku, musiałam schować dumę do kieszeni, a wcale nie było to łatwe. Jeszcze trudniejsze jest oswajanie rzeczywistości z perspektywy czterech kółek. Oczywiście, kiedy poruszam się po wytartych szlakach czuję się w miarę bezpiecznie, ale każda wyprawa w nieznane to same znaki zapytania. Czy będą schody bez windy, krawężniki nie do pokonania, toaleta na tyle duża żebym mogła się w niej zmieścić z całym sprzętem itd. itp. Na szczęście uczę się mówić o swoich potrzebach osobom z otoczenia i dzięki temu sami robią rozpoznanie terenu pod moim kątem. Zaczynam się czuć coraz bezpieczniej na zewnątrz. Częściej również  uruchamia się moja uparta i ciekawska natura, dlatego chętniej sama wyruszam na spacer albo robię zakupy. I nagle okazuje się, że większość moich lęków siedziała tylko w głowie i, że ludzie wcale nie patrzą na mnie "dziwnie", bo ja jestem "dziwna". Sami niekiedy czują się zagubieni w mojej obecności, bo nie wiedzą czy mam problem tylko z chodzeniem, czy też każde spojrzenie z typowo ludzkiej ciekawości, wywoła u mnie niekontrolowany wybuch histerii. Otóż nie, nie wywoła. Oczywiście nie lubię, kiedy ktoś się na mnie "gapi" bez opamiętania, bo mnie to krępuje. Staram się wtedy posłać temu komuś rozbrajający uśmiech i delikwent odpływa. Zresztą ja też przyglądam się osobom niepełnosprawnym, a to dlatego, że jestem ciekawa, jak sobie radzą z rzeczywistością. Natomiast wózkowicz jest poddawany szczegółowym, ale i dyskretnym oględzinom, a raczej jego wózek. Myślę, że każdy fan motoryzacji zrozumie moje zainteresowanie czterema kółkami :D

   Obserwuję samą siebie i zmiany, jakie we mnie zachodzą i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej i, że świat zewnętrzny przestanie mnie przerażać i nauczę się przyjmować pomoc innych ludzi bez skrępowania. To kolejny krok wychodzenia ze strefy komfortu, jaką sobie stworzyłam kilka lat temu. To moje nowe zajęcie i ludzie, jakich poznałam dzięki Flavonowi motywuje mnie do działania i do tego, by odszukać dawną siebie. Nie tą siedząca na kanapie i dumającą nad swoim losem. Tylko taką jak dawniej, kiedy nie bałam się żadnego wyzwania i kochałam nowości i zmiany. Dlaczego zatem nie podjąć teraz takiego trudu, tylko w nieco innych warunkach fizycznych?

Ostatnio zrobiłam kilka nowych, fantastycznych rzeczy. Nowe ciasta, których kiedyś się obawiałam, nowe wycieczki, bez kwękania i strachu, super urodziny, których nigdy nie zapomnę, a to dzięki ludziom z Saszetki Mocy i całkiem nowe szkolenia, które budują pewność siebie i wewnętrzną siłę. A, i nie wolno oczywiście zapominać o całkiem nowych osiągnięciach w mojej gimnastyce. Znowu zaczęłam ćwiczyć z obciążeniem, a to jest po prostu MEGA sukces. Kiedyś bym nie miała siły na to wszystko, co robię w ciągu jednego dnia. Zawsze musiałam wybierać między ćwiczeniami, wyjściem na zakupy, czy sprzątaniem. Jeden dzień, jedna czynność. Najgorzej było na wiosnę i właśnie jesienią, ponieważ w tym czasie musiałam przyjmować tabletki lub zastrzyki na wzmocnienie mięśni i systemu nerwowego. O skutkach ubocznych szkoda mówić. Po super zastrzykach, drogich jak nie wiem co, miałam zawrotu głowy i zamiast fikać koziołki, leżałam, jak naleśnik, a po super tabletkach siadała mi wątroba. Pewnie dlatego ciągle szukałam i szukałam czegoś naprawdę dla mnie. Flavonki w sumie znalazły mnie samą i wiem, że wreszcie to jest to.

  Ostatnio najlepiej na mnie działa Peak Veggie. Milion witamin, polifenoli, flawonidów, a przede wszystkim bardzo ważne dla układu nerwowego oleje bogate w kwasy Omega. Im więcej czytam o znaczeniu składników owoców i warzyw, tym bardziej się przekonuję, że słusznie zawsze stawiałam na naturę. Wolałam pic zioła, niż łykać tabletki. A teraz uwielbiam moje "dżemiki", bo dzięki nim biegam, jak ten króliczek Duracell :D Dzisiaj zrobiłam już milion rzeczy i zaraz opuszczam moją strefę komfortu i lecę na kolejne szkolenie. Niedługo pokażę mojego pierwszego własnoręcznie stworzonego torta. Będą też relacje z kolejnych wypraw i wiele ciekawych informacji na temat zdrowia ciała i ducha :D




wtorek, 16 października 2018

Burza mózgu.

 
Niedziela zaczęła bardzo pracowity tydzień, pełen nowych pomysłów i pracy z ciekawymi, zaangażowanymi ludźmi.




Stworzyliśmy super grupę, w której każdy ma swoje miejsce, a nieustanna burza mózgów każe nam wychodzić ze strefy komfortu i motywuje do działania.


Obraz może zawierać: 6 osób, uśmiechnięci ludzie, ludzie stoją, buty i w budynku




 Przed pracą oczywiście porządna dawka witamin, minerałów, flawonoidów i polifenoli. Mózg i cała reszta zaopatrzone i....do dzieła.  Nawet najdłuższy maraton nam niestraszny.



  Nie zapomniałam również o czymś na przekąskę. Kusi upieczenie drożdżówki, ale zaczynam się przestawiać na bardziej dietetyczne słodkości. Mąż na razie cierpi i rekompensuje straty porządną porcją czekolady, co działa na mnie odrobinę deprymująco. Na szczęście dla równowagi pałaszuje swoją porcję Flavonków.










Ciasteczka owsiane z musem jabłkowym gotowe w pół godziny. Przydały się na dzisiejszym szkoleniu i na szczęście dostały wysokie noty. Oczywiście pochłaniam nie tylko dietetyczne ciasteczka, ale i mądre książki. Przeciwutleniacze, wolne rodniki, witaminy fruwają mi wokół głowy a każda informacja motywuje do kolejnych poszukiwań. Jest to temat rzeka. Dlatego myślę, że Zdrowie w modnym stylu będzie się rozwijać i tematów mi nie zabraknie.

  Cieszę się, że FLAVON wywraca mój świat do góry nogami (w pozytywnym znaczeniu) i to w każdej dziedzinie. Zaczęło się zupełnie niewinnie, a mianowicie od szukania kolejnej metody na moje choróbsko. Kiedyś myślałam, że wykorzystałam już wszystkie możliwości, aż na mojej drodze stanęła niesamowita osoba, z wiarą i pomysłem na mnie. Zaraziła mnie tym i cały czas motywuje. Czuję się coraz lepiej i mam wreszcie więcej siły do ćwiczeń i do długich spacerów, na które teraz to ja wyciągam całą rodzinkę. Poza tym z moich intensywnych działań jest kolejny pożytek. Już nie muszę kupować flavonków. Moja praca, przekonanie, a przede wszystkim efekty, zaowocowały tym, że dostaję je za darmo i mogę jeść bez oszczędzania łyżeczek i saszetek. A kiedy słucham opowieści moich znajomych o tym, jak FLAVON bardzo zmienił ich zdrowie, podniósł siły witalne, czuję się jeszcze bardziej podbudowana. Najbardziej wiarygodne są bowiem zmiany, jakie zauważam u najbliższych mi osób i z radością obserwuję, kiedy takie czy inne dolegliwości zaczynają ustępować. Dlatego, kiedy słyszę od rodzica, że jego dziecko zalicza wszystkie sezonowe przeziębienia, a szczególnie, od kiedy zaczęło chodzić do przedszkola i jego zdaniem to normalne, to aż mi skóra cierpnie i mam ochotę się roześmiać. Już wiem, że tak nie musi być, a dzieje się na własne życzenie. Przekonuję się coraz bardziej, że moc warzyw i owoców jest przeogromna. Nie chodzi jednak tylko o to, by je jeść, ale korzystać z nich świadomie. Po to mądre głowy zbadały zależności między poszczególnymi składnikami owoców i warzyw, sposób w jaki  oddziałują na nasz organizm i podnoszą swoją moc odpowiednio skomponowane, żeby skorzystać z ich wiedzy i wieloletnich doświadczeń.

  Dlatego marzy mi się moment, kiedy wszyscy zaczniemy żyć  i odżywiać się świadomie. Mam tylko nadzieję, że nie trzeba będzie czekać do następnego pokolenia, bo w każdym wieku i momencie życia jest czas na pozytywne zmiany. I wcale nie trzeba wierzyć w powiedzenie, "w końcu na coś trzeba umrzeć". Owszem trzeba, ale tylko i wyłącznie "na starość", a nie z powodu choroby. Czy nie lepiej działać, zamiast sobie serwować zaplanowane cierpienie? Ponieważ doskonale wiem, jakie jest  życie z chorobą, postanawiam, że obecnej nie pozwolę się stłamsić i nie dopuszczę żadnej innej do siebie!!! Rzekłam!!! :D :D :D

  Pierwsze mega jesienne fotki z ostatniego spaceru już czekają na ujawnienie, a w kolejnych postach ciekawe historie bardzo fajnych ludzi. Kolejna jesienna sesja też już zaplanowana.






wtorek, 9 października 2018

Coś na osłodę.

Żeby odpędzić nieco jesienne przygnębienie sięgam po coś dobrego do jedzenia. Ostatnio królują pieczone jabłka z kruszonką z płatków owsianych i orzechów. Kiedyś były to słodycze, ale od kiedy zaczynam naprawdę świadomie jeść, z większości z nich też rezygnuję. Wystarczy, że przeczytam skład najzwyklejszej czekolady i od razu przechodzi mi ochota. Wiem już, jak działają te wszystkie ulepszacze, konserwanty, oleje palmowe i sztuczne słodziki. Pytanie tylko, czy można znaleźć zdrowy zamiennik cukru? Można i na pewno nie jest to aspartam, tylko....czytaj dalej......



Zdrowie w modnym stylu

wtorek, 2 października 2018

Wczesnojesienna.

      Ogarnęła mnie jakaś dziwna niemoc i melancholia. Najchętniej ryczałabym cały czas tak, jak i niebo. Wieje, zimno, pada, a słonce udaje, że istnieje. Melancholia jesienna już teraz? Czyżbym się zagapiła i nie zauważyła "złotej polskiej"? Czekałam i czekałam i liczyłam na to, że wrzesień zazwyczaj taki piękny pociągnie pogodę do października i listopada i..... I zwyczajnie przegapiłam ten wrzesień. Za dużo się działo i chcę żeby działo się nadal. Niech rozgoni nagły spadek formy, bo nie cierrrpię być rozmemłana. Myślę sobie, że to pewnie taki szok termiczno -pogodowy. W mroźną zimę bywa mniej chłodno, bo człowiek już jest przyzwyczajony. A póki co próbuję się przestawić. Zapomnieć o dłuższych spacerach i gnaniu na złamanie karku. Czasami ścigam się z mężem i udaję, że przekraczam prędkość światła i dźwięku razem wziętych. W kurtce i rękawicach jazda już nie jest taka łatwa i częściej pozwalam się wieźć, jak mała dziewczynka. A strasznie tego nie lubię. W końcu ja, jak to ja. Za wszelką cenę i w każdych warunkach walczę o samodzielność. I oczywiście złoszczę się, kiedy wspominam siebie sprzed lat, kiedy to niemożliwe, było możliwe. Najpierw w głowie, a potem w życiu. Teraz czasami trudno nawet o te dobre myśli. No tak, pomarudziłam, ponarzekałam, wytarłam nos i oczy i....do boju! W końcu nikt za mnie mnie samej nie ogarnie i nie postawi do pionu, nawet wielogodzinnym głaskaniem po głowie, bo w rezultacie od tego można tylko wyłysieć. Na szczęście mądre książki, które w tytule mają hasła, o których nigdy nie słyszałam, ciągną mnie coraz bardziej. Mam nadzieję, że telomery, betaglukany, czy inne antyoksydanty rozgonią wczesnojesienną melancholię.


Gdyby chociaż grzyby chciały rosnąć...... Chyba na razie obejrzę tylko archiwalne zdjęcia z grzybobrania.









piątek, 28 września 2018

Coś na weekend.


                                      


Zachęcam Was do lektury przed niedzielnym kotletem, a może zamiast kotleta ....ciąg dalszy.....