wtorek, 14 listopada 2017

Wróciłaaaaaaaaaaaaaaaaaaam i co?

Wróciłam i nic. Bardzo się cieszę, że już wróciłam i na pewno nigdy więcej nie pojadę w to miejsce na rehabilitację. Byłam czwarty raz, bo kudowskiego NEPTUNA upatrzyłam dawno temu i bardzo mi się tam podobało. Do czasu. Po tegorocznej rehabilitacji nie czuję żadnej zmiany na lepsze. Nie czułam, że rehabilitanci są zainteresowani wspieraniem mnie w ćwiczeniach. Wszystko odbywało się na odczepnego. Mało profesjonalnie i bez większego zaangażowania. Niby Ci sami ludzie, ale zachowanie zupełnie inne. Już nie mają takiej chęci do pracy, jak dawniej. Odbębnić osiem godzin i do domu. No tak, ale w końcu ryba psuje się od głowy. Bardzo źle na to miejsce wpłynęła kolejna, już trzecia zmiana właściciela, który najbardziej jest nastawiony na zysk, a na pewno nie na dbałość o ośrodek i  pacjenta. Budynek zaczyna się po prostu sypać. Niektóre rzeczy wymagają większego remontu, ale jest też wiele drobnych spraw, które tworzą smutny obraz całości. Wszyscy narzekali na brud w pokojach, bo sprzątanie odbywało się dwa razy w tygodniu i tylko tak zwany "ryneczek". Poduszkę, która spadła mi pod łóżko wyciągnęłam z taką ilością kotów, które pamiętają chyba wcześniejsze pokolenia. Brak wieszaczków w łazience, tylko klejące, brudne ślady po poprzednich. Wiecznie wyskakujące korki, brak prądu w gniazdkach i nieustannie przepalające się żarówki. Mało przyjemny widok zacieków na ścianach i sufitach i wiszące, poodklejane tapety. Kapiąca woda z sufitu na stołówce, bo taras niestety przecieka w wielu miejscach i od czasu do czasu gubi płytki, które spadają na parking. Rozsypujące się łóżka do rehabilitacji i psujący się sprzęt do zabiegów fizykalnych. Apogeum nastąpiło, kiedy zepsuł się piec. Rozumiem, że awaria to przypadek losowy. Nie podobała mi się natomiast postawa dyrekcji. Nikt bowiem z nami nie porozmawiał przez dwa dni. O braku ciepłej wody i ogrzewania zostaliśmy poinformowani poprzez kartkę wywieszoną na drzwiach windy. Nikogo nie obchodziło, jak się myjemy. Bawiliśmy się zatem w grzanie wody w czajniku i mycie w małej miseczce. Pierwszego dnia odważyłam się na mycie głowy w zimnej wodzie, bo rano zostałam zaskoczona brakiem ciepłej i nie było czasu na lepsze rozwiązanie. Do dzisiaj pamiętam lekkie odrętwienie komórek głowy i mózgu :) Trzeciego dnia nieporadnej naprawy dyrektor poinformowała nas, że robią, co mogą, ale i tak uważa, że to nie jest katastrofa, bo zdarzają się większe. W zasadzie niewiele się tym przejęła oraz faktem, że wielu z nas poprzepadały wodne zabiegi.
Najbardziej jednak jestem rozczarowana tym, że nie miałam stałego rehabilitanta, który by monitorował moje postępy i motywował mnie do wysiłku. Rehabilitanci tak często zmieniali stanowisko pracy, że podczas godzinnych ćwiczeń miałam kontakt z czterema osobami i za każdym razem od początku musiałam tłumaczyć, co już poćwiczyłam, w jakiej pozycji i ile minut! Przez trzy tygodnie prosiłam, żeby zapisano w mojej karcie zabiegowej uwagi odnośnie czasu ćwiczeń i ciężarków, jakie podnoszę. Nikt tego nie zrobił. Poza tym każdy rehabilitant miał inne zdanie na temat sposobu w jaki powinien być wzmacniany dany mięsień i podważał to, co robiłam przez ostatni tydzień. Dlatego w zasadzie ciągle zaczynałam od nowa. Nie czuję zatem żadnej poprawy, jedynie rozczarowanie i żal, że pieniądze, jakie wydałam na ten turnus, zostały w pewien sposób zmarnowane . Wróciłam zestresowana i zniechęcona. A może jest po prostu tak, że doszłam już do ściany i nie mogę niczego zmienić na lepsze? Że już żadne ćwiczenia świata nie są w stanie mi pomóc? 
To był też smutny wyjazd, bo czułam się ogromnie samotna. Jedyna na wózku i jedyna, która nie mogłam wyjść sama na spacer poza ośrodek. Niestety nie mam tyle siły w rękach, żeby sterować wózkiem po ostrych podjazdach i chodnikach. Starałam się jakoś umilać sobie czas i wyjeżdżałam na taras z książką, ale to nie to samo, co prawdziwy spacer.








 Na taki wyciągnęła mnie pod koniec turnusu pewna bardzo fajna kobieta i mogłam świat zobaczyć z drugiej strony.

 
 
Widok na ośrodek z ogrodu.
 
 






Świetnie się dogadywałyśmy i byłam pozytywnie zaskoczona tym, że nie miała żadnego problemu, żeby pchać mój wózek po nierównościach. Zero skrępowania. Dało mi to nadzieję na to, że są ludzie, którzy nie widzą w moim wózku niczego wstydliwego i traktują mnie normalnie. Brakuje mi takich ludzi. Czasami czuję się straszliwie samotna, nawet wśród osób chorych. Tak naprawdę tylko mąż mnie rozumie i chce wysłuchać moich żali. Ale w końcu tylko mąż, to AŻ mąż. Inni nie mają nawet tego :)
Staram się nie podawać i zaczynam kolejną rundę. Chyba nie wykorzystałam jeszcze wszystkich możliwości świata. Już nie liczę na super efekty i jeżeli z nowej terapii nic nie wyjdzie nie zapłaczę się na śmierć. Jestem przyzwyczajona do porażek na tym polu, ale jednocześnie chcę dalej szukać. Boję się tylko jednego, że mimo iż staram się walczyć i przeć z optymizmem, to i tak powoli wbrew sobie gorzknieję i jestem coraz bardziej zmęczona moją chorobą i konsekwencjami, jakie ze sobą niesie. Bo mam ciągle wrażenie, że mimo iż staram się wyglądać i zachowywać "normalnie", to i tak dla wielu jestem dziwolągiem.
Mam nadzieję, że za jakiś czas napiszę coś bardziej optymistycznego. O tym, jak mąż podczas mojej nieobecności dbał o kwiaty i z dorodnych roślinek wyhodował suszone zielsko lub jak wyszła mi hodowla amarylisów :)


NA KONIEC OGROMNE PODZIĘKOWANIA DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY PAMIĘTAJĄ O MNIE PRZY ROCZNYM ROZLICZENIU PIT. DZIĘKI PIENIĄŻKOM UZBIERANYM NA MOIM KONCIE W FUNDACJI AVALON MOGĘ SIĘ REHABILITOWAĆ I KONTYNUWAĆ LECZENIE.





 

12 komentarzy:

  1. Polly kochana nie poddawaj się i trzymam mocno kciuki za kolejna rundę :) Wiesz... mój mąż tez podczas mojej dłuższej nieobecności ususzyl mi kwiaty na amen ;) Ściskam mocno ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie miejsca i tacy ludzie często zniechęcają.Ale Ty nigdy się nie poddawaj:)))Pozdrawiam serdecznie i dużo siły życzę:)))))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Polly, Miła, o tym co słabe,kiepskie, nieudane, warto szybko zapomnieć. A ludźmi nie warto się przejmować, bo wiadomo, że są różni, najczęściej zachowują się nie tak jak byśmy chcieli :( Ja ostatnio (znowu:) trafiłam na fajną rzecz, a mianowicie na warsztaty oparte na teorii : http://www.gwp.pl/szczesliwy-mozg-wykorzystaj-odkrycia-neuropsychologii-by-zmienic-swoje-zycie.html I choć nie lubię poradników w stylu "amerykańskim" to całość wydaje się wiarygodna. Pracuję już z tą metoda kolejny tydzień i łatwiej jakoś tak stawiać czoło przeciwnościom losu. Mam swoją teorię, którą zamknęłam w jednym zdaniu : WSZYSTKO JEST TAKIE, JAK O TYM MYŚLIMY :)
    Może wysłać Ci na priv materiały ze szkolenia?

    Tymczasem uściski posyłam,
    BB

    OdpowiedzUsuń
  4. Nic dziwnego, ze zniechecil Cie pobyt w takim osrodku.Nie pomogl w niczym .Ale przeciez Pollyanna sie nigdy nie poddaje, prawda?To byl tylko jeden ostodek do niczego ale jest na pewno duzo dobrych, tak , jak jest duzo dobrych ludzi.I przeciez Ty o tym wiesz! I wiesz, ze bedziesz walczyc i isc dalej tak, jak dotad.
    Sciskam Cie mocno .
    A kwiatki--kazdy facet jest taki sam.Kiedys, po powrocie z Polski z dziecmi ( maz zostal sam) zastalam suche badyle i w domu i w ogrodzie, a dom zarosniety brudem -- 2 miesiace nie podlewal nic i nie sprzatal, bo "zapomnial".

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze,że wróciłaś :)♥, bo to jakiś koszmar był, ale nie poddawaj się,, następnym razem będzie wspaniale, a dobrzy ludzie zawsze pomogą.

    Z zewnątrz nie wygląda tak źle, ale to chyba tak tylko dla oka, co by nie psuć miejskiego widoku ;))


    OdpowiedzUsuń
  6. UzbierałoCi się żali a żale z siebie trzeba wyrzucić i bardzo dobrze,że je tu wylałaś...tyle tu Osób, ktore Cie wysłucha,wesprze,
    Ja przytulam:)
    POzdrawiam ciepło
    Zaraz DOBRO wróci:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Współczuję, ale nie poddawaj się, wybierz się w inne miejsce, z innymi ludźmi, zasięgnij opinii innych rehabilitantów, poczytaj fora, poszukaj czegoś, co Cię zachęci i usatysfakcjonuje :* Buziaku, spotkasz więcej ludzi otwartych na Ciebie, jesteś niezwykłą osobą, skąd pomysł, że dziwolągiem... raju!

    OdpowiedzUsuń
  8. Współczuję bardzo tych wszystkich niedogodności. Szkoda bardzo. Ale może jednak jakieś dobre skutki odczujesz. (Poza radoscią powrotu do siebie).

    Nie umiem sobie wyobrazić Ciebie zgorzkniałej, choć wiem ,że Ci jest naprawdę cieżko. Ściskam mocno, bardzo mocno.

    OdpowiedzUsuń
  9. Polly, małe kroczki, małe... krople drążą skałę, boszszszszsz, co za truizm, ale jaka PRAWDA.
    Przykro mi, że ten wyjazd przysporzył Ci stresów i nie przyniósł radości. Było... a teraz masz już przy sobie tylko męża i aż męża. Będzie dobrze w nowym, ślicznym mieszkaniu. Założę się, ze już jesteś w kuchni i robisz jakieś dobroci:)
    Bo TY nie odpuszczasz, i za to Cię bardzo lubię:)

    OdpowiedzUsuń
  10. No weź, nie poddawaj się. To tylko jeden kiepski ośrodek z niefajnym kierownictwem i kadrą. Teraz przynajmniej wiesz, że tam już nie pojedziesz.
    I żadnym dziwolągiem nie jesteś, tylko super kobietą, co się nie załamuje.
    Są też rehabilitanci czy fizjoterapeuci, co do domu przychodzą, zamiast do nich jeździć. Może to jest myśl?

    OdpowiedzUsuń
  11. To nie ty jesteś dziwolągiem. Zabraniam Ci tak mówić. To ludzie są okropni. I, niestety, wiem co mówię.
    przesyłam mnóstwo energii :*

    OdpowiedzUsuń
  12. To ciekawe, że miejsce, które tak dobrze wspominałaś z poprzednich wyjazdów, diametralnie zmieniło się na niekorzyść.
    W każdym razie nie możesz się poddawać - powodzenie kuracji zależy przecież przede wszystkim od naszego stanu ducha :)

    Pozdrawiam Cię z nowego bloga:
    https://www.ariadnapisze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń