poniedziałek, 30 września 2013

Jak Witia na kocie jechał, czyli sami swoi w Lubomierzu

Zagadka z ostatniego posta rozszyfrowana. Wiadomo już, że Witia na kocie jeździł w Lubomierzu. Tam właśnie kręcono niektóre sceny do filmu "Sami swoi". Lubomierz to najmniejsze miasto w województwie dolnośląskim, ale kryje w sobie mnóstwo ciekawych miejsc i zabytków.

Nad miasteczkiem góruje kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Maternusa. Ta okazała świątynia powstała w latach 1727-1730 na miejscu drewnianego kościoła z 1278 roku.

























Kościół był zamknięty, dlatego tylko przez kraty mogliśmy podziwiać jego bogate wnętrze.






 Okazały ołtarz główny, który tworzy płaskorzeźba przedstawiająca scenę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oraz figury licznych świętych.







Najokazalsze freski pokrywają sklepienie nawy głównej.







Równie zdobne ołtarze boczne i przepiękna kazalnica, na baldachimie której znajduje się rzeźba przedstawiająca umieszczonego na globusie pelikana karmiącego pisklę własną krwią.



Klamka drzwi głównych w kształcie ryby.



Za prezbiterium znajduje się przejście do zakrystii i na krużganki, które stanowią część byłego klasztoru sióstr Benetyktynek, który ma również gotycki charakter. 


Kiedy podjechaliśmy pod budynek z otwartych okien słychać było głośną muzykę i krzyki rozbawionej młodzieży. Dopiero napis nad drzwiami wyjaśnił wszystko. Obecnie mieści się tu Internat Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych. 





We wnętrzu na szczęście panowała cisza i otaczał nas chłód grubych murów.





To zdjęcie nie zostało wykonana dla wiaderka z mopem, ale żeby pokazać drzwi, które musiały być naprawdę wyjątkowo piękne bez kilku warstw farby olejnej.



Chcieliśmy zajrzeć do kuchni, bo burczenie w brzuchu zbyt głośno odbijało się echem od ścian ogromnych korytarzy.





Niby klasztor, a zza rogu zagląda jakaś diablica :)
Na ścianach korytarza mnóstwo okienek z kolorowymi witrażami.




Charakterystyczne dla epoki sklepienia krzyżowo-żebrowe. Okna wychodzą na wirydarz z parterowymi krużgankami, który okala budynek klasztoru.




W jednej z sal znajduje się wystawa habitów i szat liturgicznych.






Prawdę mówiąc to byłam zaskoczona taką różnorodnością szat zakonnych. Nazwy niektórych zakonów usłyszałam pierwszy raz.






Z klasztoru, w którym panował okropny przeciąg pojechaliśmy do centrum.Tam natomiast czas jakby się zatrzymał. Rynek otaczają  urocze kamieniczki, które powstały w XV-XIX wieku i dawniej stanowiły skupisko handlarzy. Lubomierz bowiem był kiedyś osadą targową, gdyż leżał na szlaku łączącym ziemie czeskie ze Śląskiem. Czasy świetności ma jednak już za sobą. Teraz to małe, senne miasteczko, które ożywa chyba tylko podczas festiwalu filmów komediowych.


 Apteka, do której zabłądził Pawlak.








Nierówny bruk pokrywający rynek pamięta bardzo zamierzchłe czasy. Miło było jednak posiedzieć w centrum, wdychając atmosferę miasteczka. Spokój i błoga cisza. Brakowało nam jednak jakiejś fajnej kawiarni, gdzie można zjeść lody z prawdziwego zdarzenia i siedząc wygodnie podziwiać zabytkowy ryneczek. 




Ratusz w obecnym stanie pochodzi z połowy XIX wieku. Zajął on miejsce drewnianej budowli wzniesionej na przełomie XIII i XIV wieku. Budynek ulegał zniszczeniu kilkukrotnie w wyniku pożarów i działań wojennych. Za każdym razem odbudowywany w nowym stylu, aż w latach 1837-1839 nadano mu ostateczny kształt.







Tuż przy ratuszu znajduje się kolumna morowa, która powstała w latach 1730 - 1736 z fundacji opatki Marty Tanner dla upamiętnienia ofiar zarazy z 1613 r, która pochłonęła 898 ofiar. Kamienne ogrodzenie flankują cztery figury świętych, m.in. św. Jana Chrzciciela i św. Rocha.






W bocznych uliczkach równie zabytkowe kamieniczki. Nie są jednak tak zadbane, jak te w centrum. Ta droga prowadzi do Muzeum Kargula i Pawlaka.





W muzeum  zbiór zabytkowych przedmiotów, ale nie tak licznych jak w Muzeum Wysiedleńców w Pławnej. Znajdują się tam przede wszystkim rekwizyty wykorzystane podczas kręcenia filmu. 








Kolumna św. Maternusa, patrona kościoła.



  A to już figura św. Jana Nepomucena.










 Wyjeżdżając z Lubomierza natknęliśmy się na fragment drogi krzyżowej, która rozmieszczona jest wzdłuż leśnej drogi. Powstała ona na początku XX-ego wieku i składa się z małych kamiennych kapliczek. Najokazalsza, neogotycka bazaltowo-piaskowa, stoi przy głównej drodze.

Jeszcze tylko trzecie śniadanie i ruszamy w dalszą drogę.




Opowieść o wielkiej wodzie w następnym odcinku. Nie przegapcie i rezerwujcie miejsca w pierwszym rzędzie :)))





czwartek, 26 września 2013

Pławna miejsce magiczne, czyli wizja szalonego artysty


 Za oknem trudno odnaleźć złotą polską jesień, dlatego z ochotą wspominam letnie wyprawy do magicznych miejsc.
Lwówek Śląski i widok na skałki zwane Szwajcarią Lwówecką.




Górki na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba się na nie wspinać, wystarczy otworzyć okno i podziwiać :)






Przy okazji odwiedziliśmy miejsce, w którym Mamma najchętniej spędza wakacje, czyli pensjonat Pod Lipami w Mojeszu.





Faktycznie jest tam bardzo klimatyczne, również za sprawą przeogromnych prawdziwków :)









Celem naszej wyprawy była Pławna. Miejscowość w powiecie lwóweckim, o której mówią, że jest miejscem magicznym. W Pławnej działa od lat artystyczna grupa Dariusza Milińskiego, skupiająca artystów różnych profesji. To dzięki ich zaangażowaniu i nowatorskim pomysłom, wieś stale się rozwija i jest odwiedzana prze coraz liczniejsze rzesze turystów.
 Najbardziej nas zainteresowało Muzeum  Przesiedleńców i Wypędzonych, które powstało w dawnym domu szewca. Budynek z XVIII wieku,  został podzielony na kilka izb tematycznych, w których zebrano przedmioty codziennego użytku z lat przed i powojennych. Oprócz eksponatów, mogliśmy obejrzeć wywiad z Polakami, którzy trafili do Pławnej zaraz po wojnie. Opowiadali o tym, jak wojna drastycznie zmieniła ich życie. Jak musieli opuścić swoje domy zza wschodniej granicy i z garstką majątku zamieszkać w zupełnie obcym miejscu. Była to również opowieść o relacjach z Niemcami, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji i zostawiali swoje domy, żeby ruszyć w nieznane.





















Tak wyglądała kiedyś "farelka".




W muzeum znajdują się nie tylko pamiątki po ludności cywilnej, ale i militarne. Mundury, broń, mapy wojskowe.






 Naszą uwagę zwróciły ozdobne guziki.




Na takim sprzęcie jeżdżono kiedyś zimą w Izerach.






 Ogromne wrażenie robią figury naturalnej wielkości.



Kolejne pomieszczenie to "Kuchnia śląska".















Niektóre z tych przedmiotów pamiętam z domu babci.




Moja mama rozpoznała w tym pojemniku chlebak.








Kolejne pomieszczenie to "Spiżarnia", a w nim liczne naczynia do przechowywania zapasów żywności.





Legenda głosi, że w Pławnej jeszcze wiele lat po wojnie ukrywała się grupa WOLF, a oto jej niedobitki.





 Biuro meldunkowe.




Najbardziej nas uderzył widok tych smutnych ludzi z twarzami i oczami pełnym niepewności i strachu o przyszłość.




Izba "Panien pracujących" i kolejny zbiór starych żelazek, maszyn do szycia, kołowrotków i innych ciekawych przedmiotów.







A to już izba szewca Dittricha i on sam przy pracy.




Moda odnośnie butów niewiele się zmieniła.





Na każdej ścianie gabloty wypełnione starymi fotografiami, pocztówkami oraz różnymi dokumentami.







Po dwóch godzinach spędzonych w muzeum wróciliśmy do centrum wsi. Ciekawe miejsce, ale jak dla mnie straszne poplątanie z pomieszaniem. Taki artystyczny nieład. Łużycki gród, a dookoła drewniane rzeźby imitujące kamienne posągi z Wysp Wielkanocnych. W tle natomiast ogromna styropianowa głowa jakiegoś skrzata.





Krąg tajemniczych, kamiennych rzeźb, z czerwonymi postaciami przypominającymi ufoludki.





Znalazło się również miejsce dla średniowiecznego rycerza, który pilnuje wejścia do drewnianego grodu.
Po drugiej stronie drogi Zamek Śląskich Legend, który rozsławił Pławną. W miejscu tym lalki naturalnych rozmiarów, poruszane przez animatorów, opowiadają podania i legendy śląskie.  Dokładne zwiedzanie tego miejsca zostawiliśmy na inną okazję.




Z Pławnej pojechaliśmy do małego miasteczka, którego nazwy na razie nie zdradzę. Podpowiem tylko tyle, że rynek i kamieniczki stanowiły scenerię dla najsłynniejszej polskiej komedii. Co roku odbywa się tam festiwal filmów komediowych.




 Czy już wiecie, gdzie to jest?